Przyjście
na świat każdego dziecka to wielkie wydarzenie w życiu nie tylko
jego rodziców, ale także w wymiarze całego społeczeństwa. Tak
się składa, że dobre 3 miesiące temu / w czasie kiedy to piszę/
udało mi się zostać po raz drugi ojcem. Patrząc na ostatnie
miesiące ciąży /mojej żony oczywiście/ zacząłem sobie
analizować sytuację kobiet w stanie błogosławionym. Drugim
powodem moich przemyśleń są nadchodzące zmiany w przepisach,
które zaczną obowiązywać od 2013 roku, które spowodują, że
becikowe przysługiwać będzie tylko tym, których dochód na osobę
w rodzinie wyniesie tylko czy aż 1922,00 zł netto. Dodatkowo
proponowane zmiany z wydłużeniem urlopu macierzyńskiego do całego
roku zaczynie zapewne spędzać sen z oczu przedsiębiorców. Jakie
warunki państwo zapewnia ludziom chcącym walczyć z malejącą
demografią? Temat oczywiście jest co chwilę odgrzewany w mediach,
ale jak to w mediach, krótko i zawsze w niejasnym świetle. Wiem, że
malejąca liczba urodzeń jest negatywnym zjawiskiem dla każdego
społeczeństwa. Jak zatem zachęcić, w większości, młodych ludzi
do podejmowania świadomych decyzji związanych z zaplanowaniem i
urodzeniem dziecka oraz jego wychowaniem.
W
Polsce na 1000 mieszkańców rodzi się podobno tylko 10 dzieci,
jesteśmy na szarym końcu, jeśli patrzymy na wskaźnik dzietności.
Możemy śmiało mówić o zapaści demograficznej. I co dalej?
Najpierw
muszę skupić się na „dodatnich plusach” narodzin. W moim
odczuciu gdy kobieta z mężczyzną decyduje się świadomie na
poczęcie dziecka robi to z jednej strony z miłości, a z drugiej, z
poczucia obowiązku, tak obowiązku, bo są jeszcze tacy, co tak
rozumują: względem siebie, względem społeczeństwa i względem
państwa. Dzięki takiemu idealistycznemu, być może podejściu,
może istnieć społeczeństwo, stanowiące państwo. Im więcej
takich „odważnych bohaterów” tym wartość państwa również
rośnie. „Plusem dodatnim” jest wzrost demograficzny, nowe ręce
do pracy, a za tym wzrost gospodarczy (to z perspektywy ekonomicznej
państwa, z punktu widzenia początkowej ekonomi założonej rodziny
to są same „debety” ale w przyszłości, a więc na starość
rodziców teoretyczne zapewnienie, że będzie się miał kto nimi
zaopiekować.
Mamy
zatem emocje, uczucia, ekonomię powiązaną z poczuciem
bezpieczeństwa rodziców, dumę ale co daje nam nasze Państwo. W
telewizji jakiś czas temu podniecali się bardzo mocno różni
ludzie, że koszt wychowania dziecka to około 200 tyś. złotych na
przestrzeni tych 18 -20 lat. Opieka lekarska kobiety w ciąży
jeszcze jest niby darmowa, ale i tak większość kobiet korzysta z
prywatnych gabinetów ginekologicznych. Za badania trzeba płacić w
prywatnych laboratoriach, bo przez 9 miesięcy by się człowiek, ten
nie narodzony, nie doczekał pobrania krwi, z uwagi na panujące
kolejki w społecznej służbie zdrowia. Jeśli ludzie chcący
powiększyć rodzinę nie mogą mieć dzieci to powstaje nie lada
kłopot, badania, przygotowanie i zabieg in vitro, koszt około 12-15
tysięcy złotych. Gdyby tylko koszty w takim przypadku były jedyną
przeszkodą pewnie rodzice daliby sobie radę ale jeszcze przecież
zagrożeniem dla dziecka poczętego w ten sposób jest napiętnowanie
społeczne w szczególności ze strony tak wyrozumiałego i
przebaczającego środowiska katolickiego, które jest źle
nastawione na fakt zastępowania Boga możliwościami technicznymi.
Jestem
osobą wierzącą i praktykującą oraz świadomą i nie kłóci się
z moim sumieniem i światopoglądem sytuacja, w której Bóg daje nam
rozum i przez to możliwość wspomagania narodzin przy pomocy
pewnych zdolności umysłowych i sprzętowych. Zostawmy ocenę ludzi,
którzy korzystają z tego typu rozwiązań Bogu na sądzie
ostatecznym a nie ich piętnujmy.
Naturalny
poród też jest darmowy, z cięciem cesarskim już gorzej, najlepiej
jak się ma prywatnie opłaconą położną, która doradzi pomoże i
wyręczy w co najmniej 80% lekarza. Mądry personel namawia na
naturalny poród, nie pozwala karmić narodzonego dziecka butelką,
tylko piersią, bo ktoś powiedział, że mleko matki jest dużo
lepsze niż sztuczne. Moje pierwsze dziecko wychowało się na mleku
modyfikowanym i jest naprawdę i dobrze rozwinięte i bardzo mądre,
obecnie drugie dziecko też jest karmione z butelki i rośnie jak na
drożdżach. Niejeden mądrala może mieć swoją teorię, biały
personel robił krzywe miny i denerwował żonę, że nie chce karmić
piersią.
Gdzie
zatem mamy godność i wolność w podejmowaniu decyzji. Człowiek po
to ma mózg (może nie każdy, ale ja z pewnością coś takiego
posiadam i moja żona też) i wolną wolę, aby decydował co jest
dla niego dobre. Sam Wszechmogący nam dał rozum większy niż
przysłowiowej małpie, więc korzystajmy z niego w każdym przypadku
lub chociaż próbujmy.
Po
narodzinach dziecka też nie jest lepiej, państwo nie finansuje nic,
ponieważ nawet mleko i pampersy w pierwszych dniach trzeba mieć
swoje, chyba że niemowlak ma skazę białkową, to dostaje zniżkę
na mleko modyfikowane. Po 9 miesiącach oczekiwań w końcu można
złożyć wniosek o słynne becikowe. Jakże leż było problemów
aby je uchwalić, ile populizmu i gadania pustogłowych posłów i to
w większości mężczyzn ale udało się. Pieniądz popłynął do
ludu, który wyczekiwał na papierkową mannę z nieba.
Ludzie
czekają na to wyróżnienie aby kupić kilka paczek pampersów, krem
do pupki niemowlaka i po becikowym. Jakoś społeczeństwo po
uchwaleniu tej zapomogi nie rzuciło się do pracy i chęci
zdobywania łatwych pieniędzy. Ktoś tam wymyślił aby becikowe
było uzależnione od dochodu, a ja na to tak: albo wszyscy albo
nikt. Nasze państwo stale wyróżnia i dzieli nas po dochodach a to
raczej jest niesprawiedliwe. Każdy się rodzi tak samo, bo w bólach,
i każdy ma na starcie równe szanse.
Dziecko
rośnie, rośnie i po 4 latach przychodzi czas na przedszkole. Nowe
wydarzenie w dziejach całej rodziny od mamy do babci i dziadka,
najczęściej z traumatycznym przeżyciem dla wszystkich
zainteresowanych, bo przecież powszechnie wiadomo jak trudno dostać
się kandydatowi na przedszkolaka do przedszkola. Kolejki jak w
latach osiemdziesiątych za wszystkim, oprócz przysłowiowego i
realnego octu. Jak już po wielu próbach dziecko dostanie się do
tego przybytku, no to oczywiście najlepiej, aby rodzice płacili,
albo co najmniej dopłacali. Państwo wypina się i maglaczy, jak u
Kargula z nawozami, nigdy nie ma kasy na nic, a już najmniej na
dzieci. Nie będę pisał już o kosztach jakie ponoszą rodzice na
różnego rodzaju wyprawki do przedszkola, składki, zajęcia
dodatkowe ... ... Po przedszkolu, szkoła podstawowa, gimnazjum
(bardzo trudna bo dzieci myślą, że są już duże, ale głupota w
głowie ciągle taka przedszkolna, może zerówkowa), szkoła
średnia, a potem studia, bo żaden rodzic i żaden młodzieniec nie
chce być zwykłym robociarzem, tudzież lakiernikiem lub spawaczem,
każdy ma aspiracje, na co najmniej magistra. Nie mówię, że to
źle, ale to ciągła „kwadratura koła”. Patrząc na to całe
zamieszanie każdy widzi, że rodzice cały czas finansują wszystko
z uśmiechem na twarzy i nadzieją, że ich dziecku się uda w
wyścigu szczurów i będą na mecie „kimś”, z niezłymi
pieniędzmi. Nie mówię, że mają nie finansować, jak się
powiedziało chcę, to trzeba dalej mówić: „bulę” ale to nie o
to chyba chodzi?.
Tak
na koniec, bo się rozpisałem, chciałbym właśnie zapytać, jeśli
można, jak Państwo polskie wspiera rodziców, chociaż na tym
pierwszym etapie przedszkolnym? Myślę, że takie przedszkola
powinny być jednak dla wszystkich dzieci darmowe. Jak zadbamy o tych
najmłodszych, to może, jak nam dorosną zadbają i o nas.
Oby
tak było, oby tak się stało!
Twardy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz