poniedziałek, 31 grudnia 2012

STARE SPRAWY W NOWYM ROKU


Mijający rok 2012 jest w moim odczuciu rokiem niezłym a dla mnie udanym. Przede wszystkim dlatego, że nie było szumnie zapowiadanego przez wielu - końca świata, a to już ogromny sukces. Przekaziory donosiły o panice w różnych częściach świata. Smutne jest tylko to, że tak wiele osób nabrało się na te głupotki i zainwestowało sporo pieniędzy, a to w schrony a to w żywność, a to wreszcie poddało się negatywnym emocjom, których później nie możemy jakoś się pozbyć z naszych głów. Jak będzie koniec świata to i tak wszyscy pójdziemy tam, gdzie kto zasłużył, jeśli nie od razu to po jakimś czasie. Rodzinnie rok taki średni z powodów śmierci mojego ojca i choroby kilku dla mnie ważnych osób. Nic na to nie poradzimy, czas nie stoi w miejscu tylko płynie do przodu i przynosi jakieś nowe wydarzenia, nie zawsze sympatyczne.

Analitycy przepowiadają, że czeka nas stagnacja. Jesteśmy karmieni ciągle pesymistycznymi opowieściami o nadchodzącym kryzysie, spekulanci codziennie zarabiają kaskę i tak w kółko Macieju. Wolałbym aby analitycy i politycy wypowiadali się ostrożniej o nadchodzących kryzysach, tak aby ludziom dawać chociaż trochę nadziei. Im większy optymizm tym szybciej kryzysy miną. Kryzysy są ważniejsze dla mediów i polityków niż głodujące dzieci w Afryce czy zamieszki w Syrii.

W bieżącym roku powstawały nowe drogi, lotniska, wiele mniejszych i większych inwestycji z wykorzystaniem środków polskich i unijnych. Troszkę gorzej wyglądają budżety poszczególnych gmin, powiatów i województw, ale trzeba zakasać rękawy i walczyć dalej z problemami. Sukcesem było co by nie mówić EURO 2012 i oczywiście zmiana szefa w Polskim Związku Piłki Nożnej. Gorzej jest na rynku pracy, w szczególności rynku pracy ludzi młodych oraz w służbie zdrowia. Właściwie to lekarze czują się bardzo dobrze, nieźle zarabiają, zarówno w państwowej służbie zdrowia oraz na prywatnej praktyce, gorzej z pacjentami i dyrektorami szpitali. Przykro jest to, że świetne humory dopisują ministrowi zdrowia oraz pani prezes mazowieckiego NFZ. Przy tym chciałbym zatrzymać się chwilkę.

Zgodnie z obowiązującą Konstytucją każdy Polak ma bezpłatny dostęp do państwowej służby zdrowia, może zatem korzystać z lekarzy pierwszego kontaktu, zwanych czasem pierwszego uderzenia, przychodni, szpitali ... oraz szpitali specjalistycznych. W Polsce podobno pieniądze wypłacane przez NFZ-ty płyną za pacjentem, ale jakoś w przypadku województwa mazowieckiego płyną pod prąd, bo wszystkie nie dopływają. Może płyną tak wolno, jak długo czeka się w kolejce do mazowieckich lekarzy. W budżetach szpitali na Mazowszu brakuje 800 milionów złotych na 2013 rok. Mamy 16 województw i 16 Narodowych Funduszy Zdrowia. Zgodnie z przepisami, każdy z nas może leczyć się gdzie chce, musi tylko jeszcze do końca roku przedstawić dokument potwierdzający odprowadzanie składek zdrowotnych, od 2013 roku podobno nie będzie to już potrzebne bo NFZ będzie wiedział dokładnie kto płaci a kto nie, to bardzo ciekawe. Ogółem na Mazowszu mieszka ponad 5 milionów Polaków, średnia wojewódzka wynosi niecałe 3 miliony. Skoro duża część Polaków leczy się na też Mazowszu, z uwagi na znajdujące się w stolicy specjalistyczne szpitale, to dlaczego NFZ szacuje budżety mazowieckich szpitali nie biorąc pod uwagę kosztów ponoszonych przez te jednostki. Logicznym jest zatem, że jeżeli na Mazowszu leczy się więcej chorych niż w innych województwach, z uwagi na to potrzeby finansowe tych szpitali są znacznie większe niż w pozostałych województwach. To proste jak konstrukcja cepa, ale dla urzędników w NFZ jest to nie do ogarnięcia.

Drugim problemem powodującym deficytowe plany finansowe w tym roku oraz w przyszłym, w szczególności szpitali psychiatrycznych, są niezmienne od lat kilku dobrych lat ceny poszczególnych badań, czy jak to tam się nazywa punktów. Jak ma nie być deficytu w służbie zdrowia skoro koszty szpitali ciągle rosną a świadczenia opłacane są przez NFZ na stawkach takich jakie były kilka lat temu. Przecież to chore, wręcz nienormalne i nigdy się nie zbilansuje. Nawet podnoszenie składki zdrowotnej w tym przypadku nic nie zmieni bo przecież wycena przez Narodowy Fundusz Zdrowia świadczeń cięgle będzie zbyt niska do faktycznych kosztów jakie trzeba pokryć. Chyba, że co roku będziemy podnosić składkę, tylko co się stanie jak dojdziemy do 100% naszego wynagrodzenia. Uważam, że sprawami służby zdrowia powinni zajmować się menadżerowie znający się na zarządzaniu firmą, a nie lekarze.

Politycy powinni naprawdę się zastanowić nad problemami naszego kraju, zarówno ci prawicowi nawołujący do wewnętrznej rozróby i zmian w ławach rządowych jak i ci będący u steru. Nie oszukujmy się na wzajem, że damy radę, bo aby dać radę trzeba coś robić a ja tu nie widzę działań tylko walkę o słupki. Jeśli jeden z drugim nie ma pomysłu co zrobić z bezrobociem, służbą zdrowia i finansami państwa powinien podać się sam do dymisji. Chyba, że chodzi tylko o wynagrodzenie, ale to i tak prędzej czy później będzie musiał zrezygnować.

Z gadania dzieci nie będzie jak mawia mój znajomy sołtys, myślę, że nie tylko dzieci. Zdaniem Philipa Zimbardo znanego w Polsce jako autor książki „Efekt Lucyfera”, który ożenił się z polską lekarką nomen omen Maślak Krysią więc coś o nas wie i oto jego osąd: Polacy za bardzo marudzą i użalają się nad sobą, a za mało są dumni z własnych osiągnięć i ich pięknego kraju. Zatem od 1 stycznia 2013 roku od rana z uśmiechem na twarzy i z optymizmem w sercach cieszmy się, że jesteśmy Polakami, że mieszkamy w Polsce i zwracajmy uwagę na drugiego człowieka. I co najważniejsze znajdujmy czas dla naszych najbliższych.

Ja ten nadchodzący rok biorę za bary oczywiście jak to Twardy na miękko.



wtorek, 20 listopada 2012

Koniec „płockiego szejkanatu”

Ostatnimi czasy, czyli ostatnie kilkanaście albo nawet od kilkudziesięciu lat, podobno Płock żyje z Orlenu, a moim skromnym zdaniem Orlen żyje, czyli żywi się Płockiem. Ta zależność tylko z pozoru tak ładnie wygląda. Nie można stwierdzić aby była ona oparta na rzeczywistej miłości - nawet - platonicznej. Orlen jak żył tak żyje z Płocka, a Płock tylko istnieje obok Orlenu.

W lokalnej prasie i na lokalnych portalach ostatnio zawrzało. Ukazało się dużo informacji o tzw „czarnej liście” czy też „liście śmierci” płockich przedsiębiorstw, które nie mogą uzyskać zleceń do prowadzenia prac na terenie koncernu, a nawet gorzej nie mogą nawet ubiegać się o takowe. Zaraz po tych artykułach wystąpiła wśród radnych miejskich oraz wśród związków zawodowych "gorączka sobotniej nocy". Chocholi taniec podobny do samby zawirował w umysłach i na językach wspomnianych tu zainteresowanych.
Stało się i zaatakowali. Kogo ano panującego nam miłościwie prezydenta, zarzucając mu, że zarząd spółki ma w nosie mieszkańców Płocka, pracujących w koncernie oraz; samego prezydenta, gdyż na spotkanie wysłał prawnika, czy też radcę prawnego. Proponuję naszym zainteresowanym ustalić kim jest wysłany czy też posłaniec i czy należałoby mu wyciąć język, jak to w „Krzyżakach” my czytali: w imieniu zarządu Orlenu gość i jakie miejsce zajmuje w hierarchii spółki. Tańce i wygibasy na nic się zdadzą, bicie piany i otwarte listy również.

Nie wiem ile w powyższym prawdy, ale wiem jedno, poprzedni prezydenci Płocka wraz z radnymi także nie potrafili współpracować czy tez znaleźć wspólnego języka z Orlenem na tyle sprawnie aby miasto miało z tego tytułu przez miniony czas jakąkolwiek korzyść. Od czasu do czasu koncern dofinansowuje różne przedsięwzięcia, jeśli ktoś ładnie poprosi to zawsze zyska wsparcie, pyskowanie na nic się zda, jak to w życiu. Przecież: „pokorne ciele dwie matki ssie”.
Niech nikt nie mówi z zacietrzewieniem, że Orlen zatrudnia mieszkańców Płocka, bo niby kogo ma zatrudniać; mieszkańców Krakowa? Też zatrudnia, ale podstawową siłą roboczą są Płocczanie, i to oddani Płocczanie, Płocczanie którzy budowali ten koncern i którzy mieszkają z rodzinami często w smudze strasznie miłych lub nie, jak kto woli, zapachów. /ponoć jak zwracał mi uwagę pewien samozwańczy purysta językowy posiłkując się GW - Płocczanie - powinienem pisać przez małe pe, ja pie.... jego uwagi i trwam przy swoim, bo Płocczanie to Wielcy Ludzie. Amen.

Poprzednicy obecnego prezydenta Płocka byli bezradni i to jest niezaprzeczalny fakt. Po co więc teraz radni atakują obecnego włodarza, skoro wiedzą, że nic na tą chwilę również oni sami nie zrobią. Chyba, że już rozpoczęli brutalną kampanię wyborczą do jakiej niestety już przywykliśmy , ale to jeszcze dwa lata więc niech się nie wystrzelają za szybko z argumentów. Nie bronię Pana Prezydenta, / tu chyba wystraszyłem się tego purysty, bo jest on wyjątkowo upierdliwy i jak twierdzi przeżył wielu prezydentów tego miasteczka jak złośliwie powiada wydaje mi się jednak, że nie po drodze nam z Orlenem. W Orlenie liczy się zysk bo to przecież przedsiębiorstwo. Dla czego nam nie po drodze ano to proste jak budowa cepa, i od razu powiem że cep to takie urządzenie które było przez rolników wykorzystywane w dawnych czasach do młócenia zboża, tudzież do utrzymania porządku na gospodarstwie którego teraz tak brakuje w domach, bo w zarządzie Orlenu nie ma nikogo z Płocka. Byłem małym dzieckiem kiedy prezesem "kombinatu" był Pan Jaskóła, i powiem tak, wszyscy doskonale wiedzieli kto jest prezesem, a najlepiej wiedzieli mieszkańcy. Płocczanie mieli tam swojego przedstawiciela, który znał potrzeby i wiedział jak dbać o miasto. Warto zatem poprosić naszych wybranych przedstawicieli aby coś zrobili, podjęli jakieś działania czy też jednogłośnie doprowadzili do tego aby nasze piękne miasto miało swojego przedstawiciela w spółce. Nie drapmy się między sobą, nie tańczmy, nie kopmy się po kostkach i gdzie tylko popadnie, tylko walczmy wspólnie, my i nasi przedstawiciele na różnych szczeblach administracji samorządowej i rządowej. Oby żyło się lepiej nam i naszym dzieciom. Walczmy to nie znaczy róbmy pikiety, marsze tylko rozmawiajmy, rozmawiajmy rzeczowo na temat i z argumentami, słuchajmy drugiej strony bo na tym chyba polega polityka aby rozmawiać, dyskutować, sprzeczać się dla dobra wszystkich a nie tylko jednostek.

Pozdrawiam jak zwykle szczerze uśmiechnięty
Twardy

OKIEM OJCA

Przyjście na świat każdego dziecka to wielkie wydarzenie w życiu nie tylko jego rodziców, ale także w wymiarze całego społeczeństwa. Tak się składa, że dobre 3 miesiące temu / w czasie kiedy to piszę/ udało mi się zostać po raz drugi ojcem. Patrząc na ostatnie miesiące ciąży /mojej żony oczywiście/ zacząłem sobie analizować sytuację kobiet w stanie błogosławionym. Drugim powodem moich przemyśleń są nadchodzące zmiany w przepisach, które zaczną obowiązywać od 2013 roku, które spowodują, że becikowe przysługiwać będzie tylko tym, których dochód na osobę w rodzinie wyniesie tylko czy aż 1922,00 zł netto. Dodatkowo proponowane zmiany z wydłużeniem urlopu macierzyńskiego do całego roku zaczynie zapewne spędzać sen z oczu przedsiębiorców. Jakie warunki państwo zapewnia ludziom chcącym walczyć z malejącą demografią? Temat oczywiście jest co chwilę odgrzewany w mediach, ale jak to w mediach, krótko i zawsze w niejasnym świetle. Wiem, że malejąca liczba urodzeń jest negatywnym zjawiskiem dla każdego społeczeństwa. Jak zatem zachęcić, w większości, młodych ludzi do podejmowania świadomych decyzji związanych z zaplanowaniem i urodzeniem dziecka oraz jego wychowaniem.
W Polsce na 1000 mieszkańców rodzi się podobno tylko 10 dzieci, jesteśmy na szarym końcu, jeśli patrzymy na wskaźnik dzietności. Możemy śmiało mówić o zapaści demograficznej. I co dalej?

Najpierw muszę skupić się na „dodatnich plusach” narodzin. W moim odczuciu gdy kobieta z mężczyzną decyduje się świadomie na poczęcie dziecka robi to z jednej strony z miłości, a z drugiej, z poczucia obowiązku, tak obowiązku, bo są jeszcze tacy, co tak rozumują: względem siebie, względem społeczeństwa i względem państwa. Dzięki takiemu idealistycznemu, być może podejściu, może istnieć społeczeństwo, stanowiące państwo. Im więcej takich „odważnych bohaterów” tym wartość państwa również rośnie. „Plusem dodatnim” jest wzrost demograficzny, nowe ręce do pracy, a za tym wzrost gospodarczy (to z perspektywy ekonomicznej państwa, z punktu widzenia początkowej ekonomi założonej rodziny to są same „debety” ale w przyszłości, a więc na starość rodziców teoretyczne zapewnienie, że będzie się miał kto nimi zaopiekować.

Mamy zatem emocje, uczucia, ekonomię powiązaną z poczuciem bezpieczeństwa rodziców, dumę ale co daje nam nasze Państwo. W telewizji jakiś czas temu podniecali się bardzo mocno różni ludzie, że koszt wychowania dziecka to około 200 tyś. złotych na przestrzeni tych 18 -20 lat. Opieka lekarska kobiety w ciąży jeszcze jest niby darmowa, ale i tak większość kobiet korzysta z prywatnych gabinetów ginekologicznych. Za badania trzeba płacić w prywatnych laboratoriach, bo przez 9 miesięcy by się człowiek, ten nie narodzony, nie doczekał pobrania krwi, z uwagi na panujące kolejki w społecznej służbie zdrowia. Jeśli ludzie chcący powiększyć rodzinę nie mogą mieć dzieci to powstaje nie lada kłopot, badania, przygotowanie i zabieg in vitro, koszt około 12-15 tysięcy złotych. Gdyby tylko koszty w takim przypadku były jedyną przeszkodą pewnie rodzice daliby sobie radę ale jeszcze przecież zagrożeniem dla dziecka poczętego w ten sposób jest napiętnowanie społeczne w szczególności ze strony tak wyrozumiałego i przebaczającego środowiska katolickiego, które jest źle nastawione na fakt zastępowania Boga możliwościami technicznymi.
Jestem osobą wierzącą i praktykującą oraz świadomą i nie kłóci się z moim sumieniem i światopoglądem sytuacja, w której Bóg daje nam rozum i przez to możliwość wspomagania narodzin przy pomocy pewnych zdolności umysłowych i sprzętowych. Zostawmy ocenę ludzi, którzy korzystają z tego typu rozwiązań Bogu na sądzie ostatecznym a nie ich piętnujmy.

Naturalny poród też jest darmowy, z cięciem cesarskim już gorzej, najlepiej jak się ma prywatnie opłaconą położną, która doradzi pomoże i wyręczy w co najmniej 80% lekarza. Mądry personel namawia na naturalny poród, nie pozwala karmić narodzonego dziecka butelką, tylko piersią, bo ktoś powiedział, że mleko matki jest dużo lepsze niż sztuczne. Moje pierwsze dziecko wychowało się na mleku modyfikowanym i jest naprawdę i dobrze rozwinięte i bardzo mądre, obecnie drugie dziecko też jest karmione z butelki i rośnie jak na drożdżach. Niejeden mądrala może mieć swoją teorię, biały personel robił krzywe miny i denerwował żonę, że nie chce karmić piersią.
Gdzie zatem mamy godność i wolność w podejmowaniu decyzji. Człowiek po to ma mózg (może nie każdy, ale ja z pewnością coś takiego posiadam i moja żona też) i wolną wolę, aby decydował co jest dla niego dobre. Sam Wszechmogący nam dał rozum większy niż przysłowiowej małpie, więc korzystajmy z niego w każdym przypadku lub chociaż próbujmy.

Po narodzinach dziecka też nie jest lepiej, państwo nie finansuje nic, ponieważ nawet mleko i pampersy w pierwszych dniach trzeba mieć swoje, chyba że niemowlak ma skazę białkową, to dostaje zniżkę na mleko modyfikowane. Po 9 miesiącach oczekiwań w końcu można złożyć wniosek o słynne becikowe. Jakże leż było problemów aby je uchwalić, ile populizmu i gadania pustogłowych posłów i to w większości mężczyzn ale udało się. Pieniądz popłynął do ludu, który wyczekiwał na papierkową mannę z nieba.
Ludzie czekają na to wyróżnienie aby kupić kilka paczek pampersów, krem do pupki niemowlaka i po becikowym. Jakoś społeczeństwo po uchwaleniu tej zapomogi nie rzuciło się do pracy i chęci zdobywania łatwych pieniędzy. Ktoś tam wymyślił aby becikowe było uzależnione od dochodu, a ja na to tak: albo wszyscy albo nikt. Nasze państwo stale wyróżnia i dzieli nas po dochodach a to raczej jest niesprawiedliwe. Każdy się rodzi tak samo, bo w bólach, i każdy ma na starcie równe szanse.

Dziecko rośnie, rośnie i po 4 latach przychodzi czas na przedszkole. Nowe wydarzenie w dziejach całej rodziny od mamy do babci i dziadka, najczęściej z traumatycznym przeżyciem dla wszystkich zainteresowanych, bo przecież powszechnie wiadomo jak trudno dostać się kandydatowi na przedszkolaka do przedszkola. Kolejki jak w latach osiemdziesiątych za wszystkim, oprócz przysłowiowego i realnego octu. Jak już po wielu próbach dziecko dostanie się do tego przybytku, no to oczywiście najlepiej, aby rodzice płacili, albo co najmniej dopłacali. Państwo wypina się i maglaczy, jak u Kargula z nawozami, nigdy nie ma kasy na nic, a już najmniej na dzieci. Nie będę pisał już o kosztach jakie ponoszą rodzice na różnego rodzaju wyprawki do przedszkola, składki, zajęcia dodatkowe ... ... Po przedszkolu, szkoła podstawowa, gimnazjum (bardzo trudna bo dzieci myślą, że są już duże, ale głupota w głowie ciągle taka przedszkolna, może zerówkowa), szkoła średnia, a potem studia, bo żaden rodzic i żaden młodzieniec nie chce być zwykłym robociarzem, tudzież lakiernikiem lub spawaczem, każdy ma aspiracje, na co najmniej magistra. Nie mówię, że to źle, ale to ciągła „kwadratura koła”. Patrząc na to całe zamieszanie każdy widzi, że rodzice cały czas finansują wszystko z uśmiechem na twarzy i nadzieją, że ich dziecku się uda w wyścigu szczurów i będą na mecie „kimś”, z niezłymi pieniędzmi. Nie mówię, że mają nie finansować, jak się powiedziało chcę, to trzeba dalej mówić: „bulę” ale to nie o to chyba chodzi?.
Tak na koniec, bo się rozpisałem, chciałbym właśnie zapytać, jeśli można, jak Państwo polskie wspiera rodziców, chociaż na tym pierwszym etapie przedszkolnym? Myślę, że takie przedszkola powinny być jednak dla wszystkich dzieci darmowe. Jak zadbamy o tych najmłodszych, to może, jak nam dorosną zadbają i o nas.

Oby tak było, oby tak się stało!
Twardy

czwartek, 25 października 2012

PAŃSTWO SŁUPKÓW, KOŁKÓW I PACHOŁKÓW


Specjaliści od słupków, jak to przewrotnie w nocnych rozmowach Polaków nazywam „sondażownie”, mają teraz klawo. Grosz częsty, łatwy i przyjemny, kiedy słupki sięgają wysoko tym co są przy władzy lub tym co chcą bardzo zaistnieć i nie zniknąć z rzeczywistości politycznej. Słupki są zamawiane non stop a to przez największe partie a to przez media. 
Mała partia ta od wesołych zachowań spowodowanych paleniem maryhy też zamawia nieraz słupki po tym jak zorganizuje jakieś publiczne "palenie trawy" i ankieterzy trafią na zarajefajnych na tym punkcie. Wtedy im trochę drgnie i jak im tak zacznie drgać to może to wywołać jakiś rezonans, a to jak pamiętamy z lekcji fizyki może okazać się zgubne, szczególnie na dużej wysokości i przy dużej prędkości.

Tymi słupkami katują nas często i mocno, różnice są nieraz w granicach błędu statystycznego, ale komentarze do tych wyników są często już ogromną pomyłką, jeśli nie całkowitą porażką. To zależy kto i kogo komentuje. Rządu POPISU nie udało się Polakom zafundować, ale słupkowy sejm już tak.

Że też nie ma żadnego sądu, surowego sądu i jeszcze surowszych wyroków na tych mądrachełków co to fundują nam kołki i pachołki w mieście. Podam przykład mi najbliższy mojego ukochanego miasta Płocka. Parkingów jest tu co kot napłakał, a tam gdzie można by zaparkować stawia się szlaban kołka lub pachołka, albo znak zakazu z adnotacją co czeka delikwenta, który zakaz złamie. Ponieważ obraz znaczy więcej niż 1000 słów obiecuję i zobowiązuję się, że zamieszczę kilka fotek takich miejsc, o których tu wspominam w najbliższym czasie, a może jakiś konkurs ogólnopolski zdołam ogłosić. Kupi jeden z drugim obiekt w dobrym punkcie miasta i zaraz trach; teren prywatny, szlaban, zakaz, kołek i pachołek. Ta przypadłość dopadła też jednego radnego z płockiej Rady Miasta. Chce zamknąć całą ulicę, która akurat przebiega obok gmachu, w którym przesiaduje, tak przesiaduje, bo póki co nie widać jakoś efektów jego pracy i przemyśleń. Zaiste nie tylko kraj ale i moje miasto pełne jest kołków i pachołków. Ten domorosły specjalista od zamykania ulic i tak nie zazna spokoju bo dopadnie go zemsta Krzywoustego, ku czci którego płocczanie monument wystawili i tam wycieczki podążać będą. A ile taka dzieciarnia potrafi wyprodukować w swoich gardłach decybeli, to tylko pryncypał, jakby nie było nauczyciel przecież, może mu powiedzieć; warkot silników to przy tym mały pikuś.

Zatem ja twardo obstaję, za wycinaniem kołków i pachołków z naszych ulic i parkingów oraz z list wyborczych. Może to są tylko marzenia, ale: "Wszystko się może zdarzyć gdy głowa pełna marzeń"
http://www.youtube.com/watch?v=ruQJ1difOS4&feature=related i coś do samodzielnego wykonania:
http://www.youtube.com/watch?v=MxSP7GDIdT4&feature=related

Najważniejsze, że po dzisiejszym dniu, każdy mieszkaniec Płocka będzie mógł tworzyć budżet miasta. Inicjatywa fantastyczna na trudne czasy, idealna na kryzys. Im więcej osób będzie myślało tym większe szansę, że nic się nie zrobi. Oj będzie pewnie mnóstwo pomysłów, ja już mam jeden: mało pachołków i więcej parkingów, szczególnie poproszę Panie Prezydencie przy szpitalu wojewódzkim na osiedlu Winiary.

Twardy

czwartek, 18 października 2012

Narodowy zawrót (d...) głowy


Co za pech, co za pech miał być mecz a stadion zdech/ł. Ładne rzeczy, ładne rzeczy a Robercik tylko beczy: jak nie zamknąć ojcze drogi tego dachu było trza, przecież ja mam tylko nogi a gdzie głowa mądra ma. Obrażeni trzej panowie, każdy z nich swą rzepkę skrobie. Tu obrona a tam atak, pewnie przyda się armata. Jakaś cięta blond panienka w radio zwalniać chce sportsmenka. 

Jakieś fatum wisi ciągle nad stadionem narodowym, jak nie murawa to problemy z dachem. Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało, przecież tylko popadało. Cieszę się, że chociaż Biało-czerwoni nie dali plamy drugiego dnia i zremisowali. Trzeba przyznać, że się starali, naprawdę. 

Jak to bywa, zaraz po niby skandalicznym przełożeniu meczu mędrkują w mediach nasze "rozgwiazdy". Zaraz robią z naszego kraju jakiś trzeci świat, czasem może coś się popsuć, nie wpadajmy w paranoję. Nie wiem czemu tylko wciągnęli w to naszego Premiera, czy on sam się wciągnął chcąc jak zwykle błyszczeć. Dziwi mnie, że głowa rządu zajmuje się czymś takim jak strugi deszczu. Czyżby w najjaśniejszej nie było ważniejszych rzeczy niż kłótnie pomiędzy PZPN i Ministerstwem Sportu oraz kibicami. Jakieś kontrole nasyłają na panią Muchę. Co to da jak i tak odszkodowania trzeba będzie płacić i to mam nadzieję, że duże. Podoba mi się to, że można odzyskać parę groszy. Na Białorusi, Tadżykistanie albo w nawet Rosji pewnie nie byłoby to możliwe ale w Polsce, kraju z europejskimi ambicjami i tradycjami, już można walczyć o swoje. Niech tylko Pan Gowin uwolni jeszcze kilka zawodów, w tym adwokatów, to zwroty murowane. Szkoda, że przez likwidację 79 sądów będzie to trwało pewnie latami. Polak cierpliwy, nie takie rzeczy znosił. 

Służby specjalne lepiej wysłać w inne ciekawsze miejsca a nie do NCS i Ministerstwa. Najwyżej znajdą lub nie, dokument, w którym ktoś albo zgłosił możliwość zamknięcia dachu lub nie zgłosił. Szkoda kaski na takie drobiazgi. Wiem, że będzie kolejny sukces medialny PO bo Premier zwolni przez Panią Ministrę prezesa NCS ale to obłęd. Lepiej niech Premier powalczy w Brukseli o kaskę na następne lata dla naszych regionów. 

Na drugi raz budujmy stadiony z zakrytym dachem, nie będzie problemu z przewidywaniem pogody, nie będzie musiał Premier się denerwować i będzie mógł spokojnie zagrać w gałę nie bacząc na deszczyk czy też dreszczyk emocji. 
A może zróbmy jakiś marsz, to nam naprawdę dobrze wychodzi.

Twardy

środa, 12 września 2012

Wszystko dobre co się dobrze kończy


Dobrze byłoby gdyby rzeczywiście dobrze się kończyło, ale tak dobrze to nie ma, bo lato skończy się niebawem, w tym roku będzie trwało 93 dni, 15 godzin i 40 minut, a skończy się 22 września o godzinie 16:49. To dotyczy lata astronomicznego. Z kolei lato kalendarzowe zawsze trwa równo 93 dni, od 22 czerwca do 23 września, kiedy to rozpoczyna się kalendarzowa jesień. Gwoli wyjaśnienia ten tytuł zaczerpnąłem od Szekspira, bo w naszym umęczonym i nieszczęśliwym kraju, sytuacja jest tragikomiczna, tak jak w tej sztuce „All`s Well That Ends Well” co po naszemu jest dokładnie jak wyżej, to komedia autorstwa Williama Szekspira, napisana pomiędzy 1601 a 1608 rokiem. Trudno ją jednoznacznie zaklasyfikować do kategorii komedii lub tragedii. Dokładnie tak jak u nas w realu.

I tak w pierwszym akcie mamy już za sobą Euro 2012, do historii przeszła też Olimpiada i Paraolimpiada. Teraz nastał czas rachunków, porachunków i rozrachunków. W rolę rachmistrza wcieliła się nasza ministra od sportu, co to zawsze zwraca na siebie uwagę a to niespójną i niekompetentną gadką na tematy, na których się nie zna, a z racji sprawowanej funkcji, znać się powinna, a to zatrudniając jakiegoś dyrektora od fryzjerów. Swoją drogą nasz sport ma, a raczej nie ma szczęścia do fryzjerów. Jednemu to nawet policja z przykazania sądu naszego powszechnego musiała wskazać adres gdzie jest jego miejsce do rozmyślań nad kondycją polskiego sportu. Przy tych rozrachunkach poleciały też głowy. 

Co prawda jak podaje „Newsweek” gilotyny użyto po raz ostatni 35 lat temu. Ścinano nią głowy wielkich polityków i zwykłych przestępców. Do powszechnego użycia weszła pod koniec XVIII wieku i niemal bez zmian przetrwała przez trzy kolejne stulecia. Ostatni raz śmiertelne ostrze gilotyny opadło we Francji 10 września 1977 roku. U nas po Euro poleciała głowa Smudy. Tym razem obeszło się bez gilotyny. Nawet kołnierzyka mu nikt nie odpruł, co skazanym na ścięcie przez gilotynę czyniono. Za to szyję naszej „ministerki” co to sportem ma zawiadywać spowił piękny szal w kolorze szafiru na konferencji inicjującej rachunki i rozrachunki.

Podsumowaniom nie było końca, słupki, wykresy, analizy i oszałamiająca konkluzja, wypadliśmy słabo, ale jak się przyłożymy, jak się sprężymy to za 16 lat zdobędziemy 60 medali tak jak Wielka Brytania, no może za 12 lat jeśli weźmiemy się do roboty, bo wszyscy Polacy to jedna rodzina i wszyscy pewnie zdaniem Pani minister ponosimy odpowiedzialność za taki wynik, ale już jak naprawdę zepniemy pośladki i zaczniemy ciągły sprint to nawet za 8 lat dojdziemy do wyników Gross Brytanii. Perspektywa znakomita, to nic , że nasz stadion narodowy taki wielki i drogi nie nadaje się oprócz kopanej do innych dyscyplin. Jak usłyszałem o tych 16-8 latach to od razu przypomniał mi się wiersz Tuwima "Lokomotywa". Pewnie i nasza w tych wynikach zasługa skoro 30% uczniów ma zwolnienia z lekcji w-fu. Bijmy się w pierś z Panią Minister Anną ku uciesze dobrze zarabiającym „związkowcom sportowym”. Ponieważ złota na olimpiadzie zdobyliśmy tyle co kot napłakał to na pocieszenie został nam Amber Gold, czyli jakby znowu przełożyć na bardziej ludzki język wyszłoby „bursztyn złoto” lub w wolnym tłumaczeniu „złoty bursztyn”. 
 
Amber jak przystało na genialnie oszukańczą piramidę finansową w zdobywaniu kapitału biednych ludzi świetnie sobie radziła. Dobra reklama, stoiska w dużych galeriach handlowych, bogato zdobiona fasada siedziby firmy zmyliła chętnych zysku pazernych bogaczy i biednych emerytów, którzy liczyli, że pomnożą swoje skromne zasoby i będzie ich stać na lekarstwa, które są coraz droższe i trudniej dostępne. Trochę to dziwne, że ludzie zapomnieli o BKO /Bezpieczna Kasa Oszczędności/ Grobelnego. Przydałaby się znowu ta prawdziwa gilotyna. Jej wizja może ostudziłaby zapał niektórych pomysłodawców i ich pomagierów, choćby takich co kazali się nawet tytułować debilem. Wyszło na to, że najlepszym i najpewniejszym miejscem do inwestycji są skarpety. Tylko ostrzegam; nie te, w których miał puścić spekulantów były Prezydent: nomen omen też z Gdańska. 

Tu na zakończenie pozwolę sobie skorzystać z Wikipedii: Nomen omen - zwrot po łacinie, który można przetłumaczyć jako "imię jest wróżbą, stanowi znak", co według starożytnych Rzymian oznacza, że imię lub nazwisko kryje w sobie informację o człowieku, czy też np. zdradza jego cechy charakteru lub przeznaczony mu los. Dotyczy to także przedmiotów, czy też nazw.
To chyba coś znaczy?
Nomen omen Twardy

środa, 29 sierpnia 2012

Centrum Monitoringu Idiotyzmu


Dawnymi czasy w wakacje w mediach był sezon ogórkowy i żniwa. Teraz to się mocno zmieniło. Nie ma mowy o żadnym sezonie ogórkowym i dziennikarze nie mają laby bo i zapotrzebowanie społeczeństwa na sensację jest bardzo duże. Wprawdzie to końcówka wakacji, kiedy to normalny człowiek stara się odpocząć od ciągłego biegania, stresu, hałasu ale cały czas namawiąją nas na medialne atrakcje.
 
Zmęczenie daje o sobie znać więc kombinujemy, aby ten okres urlopowy był wyjątkowy prawie tak jak za czasów nieboszczki PZPR, ale nasz błogi spokój zakłócają informacje, a to, o aferze taśmowej a to, te sensacje o Amber Gold, czy ojciec wiedział, a jeśli wiedział, czy synowi powiedział, a jak nie wiedział to dlaczego nie wiedział, bo przecież wiedzieć powinien
 
Tak jak pisałem we wcześniejszym poście, mamy fantastyczny kraj i jeszcze bardziej co najmniej kilkunastu fantastycznych polityków, którzy bardzo martwią się o naszą przyszłość (podnosząc sobie świadczenia w trakcie trwania Euro 2012) a nam też podnosząc, a jakże tylko nie uposażenia, a wiek emerytalny
 
Najzabawniejsza jest opozycja, skacze jak osioł w bajce o Shreku: "ja wiem, ja wiem ,ja ,ja wiem". Shrek skojarzył mi się po przeczytaniu bloga najnowszego sekretarza generalnego SLD, w którym chwali się pomysłem utworzenia Centrum Monitoringu Nepotyzmu.
 
Coś wydaje mi się, że: „zapomniał wół, jak...” buduje to centrum chyba po to aby sprawdzić ilu jeszcze członków jego ugrupowania przetrwało w spółkach Skarbu Państwa maskując swoje barwy polityczne, ciągną kasę niczym to ciele z naszego przywołanego tu przysłowia co to wołem się już stało, co prawda wół, to byk bez jaj, ale rogi jakby nie było ma i bierze udział w polityczno-gospodarczej corridzie, nie dając najmniejszych szans uczciwym torreadorom, za których tu robi opozycja, było nie było wymachując czerwoną płachtą tfu znaczy się; sztandarem.

Może pan dr Gawkowski jest zbyt młody albo cierpi na jakąś starczą demencję co to jest wybiórcza i zdarza się w każdym wieku i nie wie z powodów tu wymienionych albo jeszcze gorszych jak to z klucza politycznego dawniej zajęli co tylko było w zasięgu: stanowiska od sprzątaczki wzwyż jak to mówił ich protoplasta, że sprzątaczka może rządzić państwem. Media też były czerwone, a czerwień miała być jeszcze czerwieńsza tylko sprawa się rypła za przyczyną Rywina
 
Pani prof. Staniszkis płacze, że wolność słowa jest ograniczana w Polsce. Pytam się tylko czemu nikt wcześniej nic nie robił? Skoro taśmy chodziły od kilku tygodni to wszyscy są winni tej sytuacji, również dziennikarze. 
 
Tak sobie marzę aby Marszałek Sejmu na pierwszym posiedzeniu zaraz po wakacjach, jak już wszyscy znakomici posłowie z opozycji zasiądą w ławach poselskich, a wcześniej poznają ponownie drogę do kasy sejmowej, zamknął wszystkie wyjścia na cztery spusty i puścił film "Kariera Nikodema Dyzmy" z Romanem Wilhelmim i Cezarym Pazurą. Niech „wybrańcy kipiącego z nienawiści do Rządu Narodu” pomyślą jak odpowiedzieć na moje pytanie: jakie są różnice między postaciami stworzonymi w tych produkcjach, a niektórymi posłami obecnej kadencji sejmu RP. Może taka projekcja choć na chwilę, na początku powakacyjnego rozdania sejmowego, dałaby im do myślenia? Myślenie ponoć nie boli i nie wiem dlaczego tak się tego unika nawet w Sejmie? Przecież jeśli ktoś chce pracować w administracji publicznej to musi się liczyć z ograniczeniami finansowymi w zarobkach, jeśli komuś mało to niech spada do prywaciarza. Moim zdaniem praca w administracji państwowej to służba drugiemu człowiekowi, a jak wiadomo na pomaganiu nie za bardzo można zarobić. Sami oceńcie czy nie mam racji, że tak naprawdę nic się nie zmieniło w podejściu części wybieranych polityków do piastowania funkcji państwowych i do społeczeństwa od obrazu ukazanego w książce, która ponoć została napisana niedaleko od Płocka na podstawie, której powstał ten film.
 
Bardzo podoba mi się scena w "Nikosiu" jak po suto zakrapianej kolacji część kompanów z ław sejmowych udaje się na polowanie i rozmawiają w stajni: "a ty Nikodemie co myślisz ty za komuny to co maturę robiłeś? cośmy narozrabiali to nikt nam nie odbierze, byłem biedny ale wszyscy byli biedni, i to mi to nie przeszkadzało, a teraz dookoła tyle bogactwa a ja dalej jestem biedny. Wie pan co; panie doktorze w tym co Pan mówi jest jakiś sens ale ty k... Kropiel zamknij się, jaki ty byleś biedny jak twój ojciec miał komis w Kielcach Grześ, jak tak można do naszego kochanego ministra, a kto donosił w „internacie” do strażników, a kto Annie Walentynowicz zajebał gumę do żucia balonową, .... a ty k... co mi zrobisz zastrzelisz mnie, przecież ty nawet strzelać nie umiesz, choć zrobili cię ministrem służb specjalnych a ja po handlu zagranicznym ze znajomością 3 języków rumuński perfekt, i co zrobiliście mnie głównym celnikiem, wstydzicie się , że mam kwalifikacje, a kto u nas rządzi armią - nauczyciel w-fu, a kto jest ministrem skarbu - technik mechanik, a kto jest ministrem zdrowia - dentysta, ... oj koledzy koledzy a ty ... zapomniałeś jak byłeś ministrem komunikacji jak się pociągi powypier... jak zreformowałeś rozkład jazdy ..."

Tu nie chodzi tak naprawdę o żadną aferę taśmową tylko o osłabienie wręcz o obalenie rządu. Faktem jest, że powinno się wybierać na stanowiska osoby odpowiedzialne i przygotowane merytorycznie i tego obecnie brakuje po stronie Platformy Obywatelskiej. O tym wielcy liberałowie zapomnieli, gdzieś się zapętlili, ale to też nawyki z poprzednich lat, bo tak było zawsze, a czy tak ma być? I wydaje mi się, że bicie piany przez PiS, Ruch Palikota i SLD to tylko burza. Niech Lud nie myśli, że kolejna komisja sejmowa do zbadania czy kamera nagrywała sama spowoduje kolejne wydatki na wynagrodzenia dla zasiadających w niej posłów. 
 
Kto jest bez grzechu niech pierwszy...”

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Emerytem być - Piotr Duda na premiera !

Nie wiem z jakiej to przyczyny, bo niezbadane są wyroki Opatrzności, przypomniał mi się film serialowy pod tytułem 40-latek w reżyserii Jerzego Gruzy i młody Karwowski, który zapytany na lekcji; kim chciałby być, odpowiedział emerytem. To były prorocze słowa, już w tamtych czasach przewidział, że życie szybko przemija i emerytem jakby nie było będzie, i tak się stało. Nie przewidywał, że zdrowie mu może nie dopisać, ale w tamtych czasach służba zdrowia jak wszystkie inne dziedziny naszego życia miała mniej problemów. To teraz powymyślali limity i kontrakty, kiedyś pacjent szybciej dostawał się do lekarza w przychodni i nie było przecież tych tak zwanych lekarzy "pierwszego uderzenia", którzy albo pomogą albo nie.

Tak wiec młody Karwowski to szczęściarz, w dzisiejszych czasach emerytami będzie tylko elita, należeć będą do niej, jak dobrze pójdzie 70-latkowie oraz nasi wybrańcy narodu co oprócz „niskiej diety” poselskiej pobierają jeszcze należące się im właśnie emerytury.

Głośno się ostatnio zrobiło w ostatnich dniach o pobieraniu przez posłów wysokich apanaży o emeryturach i podniesieniu wieku do emerytury uprawniającego, o wdrożeniu w życie planów pani Merkel przez Premiera Tuska. Przewodniczący największego ruchu społecznego Pan Duda walczy z tym szatańskim pomysłem. Uważa, że biedni Polacy znajdą wszystkich bogaczy i zrobią rewolucję, będą pewnie wyciągać ich z mieszkań i na placach chłostać, za to że mają więcej niż Pan Duda. Ja osobiście nie zgadzam się na to, bo mam w tym osobisty interes, żeby była jasność w tym temacie, z podnoszeniem wieku emerytalnego, ale jestem przeciwny ogólnokrajowemu linczowi. Widzę, że ludzie w wieku 60+ są już zmęczeni ciągłą walką o kawałek srebrnika i to jest bez sensu wydłużać emeryturę skoro tyle osób jest bez pracy. Wiem, że na świecie panuje kryzys, który i nas dotyka i pewnie dotknie jeszcze bardziej, ale spokojnie zawsze kiedy jest bessa, to później przychodzi hossa, jak to ilustruje krzywa Gaussa. Zastanówmy się lepiej co zrobić, aby było więcej miejsc pracy, w szczególności dla ludzi młodych. Emeryci powinni odchodzić na emerytury, bo to taka jest prawidłowa kolej rzeczy. Już swoje przepracowali, powinni cieszyć się z tego, że będą odpoczywać, zwiedzać i bawić się z wnukami i prawnukami. To młodym potrzebna jest praca, to młodzi muszą gdzieś mieszkać. Emeryci zazwyczaj mają mieszkania lub domy i nie muszą spłacać kredytów ledwo co zaciągniętych na 30 lat jak to mają młodzi.

Mam wielki szacunek do emerytów i dajmy im godnie odpoczywać, a młodych zaktywizujmy do pracy, również na rzecz emerytów. Niech Przewodniczący Duda zacznie konstruktywnie myśleć, tak jak przedstawiciele innych związków zawodowych.

Moim zdaniem bycie związkowcem zobowiązuje do pracy na rzecz innych, a nie tylko na siebie. Każdy może wyjść na ulice i krzyczeć, mamy za mało, dajcie więcej, nie o to chyba chodzi. Wiem, że wydłużając czas pracy nie zapchamy dziury budżetowej, lepiej zatroszczmy się o pracę dla młodych, niż o skracanie odpoczynku i życia naszym seniorom.
Pozdrawiam. Twardy

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

O szkole, kombinacjach i trochę wspomnień...

Nieodżałowany Jan Izydor Sztaudynger spuentował nasze szkolnictwo w ten sposób: „Zdolna jest czasem szkoła z najzdolniejszego zrobić matoła”. Nasz zmarły w 1970 roku satyryk był z wykształcenia socjologiem to chyba wiedział co rymuje. Jednakowoż niedostatki szkolnej edukacji nadrabia realne, praktyczne życie, bo Polak potrafi. I to jak, nasze umiejętności przystosowywania się do realiów pokazuje Bareja w filmie „Miś”.

Obserwując dzisiejszą rzeczywistość okazały się prorocze spostrzeżenia artystów. Tak mi się wydaje, że od 10-13 lat zmiany w myśleniu i edukacji, w szczególności młodego pokolenia, zmierzają w złym kierunku. Demokracja, wolność słowa, mnogość ugrupowań politycznych i krótkotrwała ich aktywność na scenie rządowej, przyczyniły się do ludzkiej bezmyślności i kombinowania. Wiem co piszę bo jestem niejako produktem tego systemu, przy swoich 36 latach egzystencji, na tym najlepszym ze światów zapamiętałem troszkę dawnej solidarnej Polski, o której młodsi ode mnie uczą się z już z podręczników, pisanych czasami przez oportunistów i wydawanych przez pazernych na pieniądz wydawców. Co chwilę słyszymy (najczęściej w okresie rozpoczęcia roku szkolnego) o słabej jakości tychże pozycji co to mają uczyć pamięci historycznej, ale efekt tego jest jak, to widać na ulicy i w telewizji, jest mizerny. Ministerstwo Edukacji nic sobie nie robi z tego. Chyba nasi politycy stosują tą zasadę, której hołdowali: Filip Macedoński i Ludwik XI: „divie et impera”, znaczy się dziel i rządź,a w wolnym tłumaczeniu wychodzi, że im obywatel głupszy tym łatwiej się nim rządzi, tylko czy to właściwa droga i ścieżka, czy też kurs do tak propagowanej przez Platformę "zielonej wyspy"?. 

Pamiętam czasy mojego dzieciństwa, kiedy rodzice zapracowani na zmiany, posyłali mnie przed świętami w długą kolejkę aby w zieleniaku na Skarpie kupić karpia i kilka pomarańczy, aby w wigilijny wieczór móc skosztować imperialistycznego, jak mówią teraz o USA w Korei Północnej, a u nas wtedy tak mówili - owocu południowego. Tamtej atmosfery nie odda żaden opis , a dzisiejsza młodzież nie zna smaku cukierka "kartoflaka", napoju w folii marki cytro-netta - o smaku rozcieńczonego ludwika. 

Zapewne w podręcznikach niebawem będą omawiane wydarzenia w Smoleńsku , a o produktach czekoladopodobnych będzie cicho sza. Młodzież ma teraz wszystkie dobra materialne i używki na wyciągnięcie ręki, jakiś młodzian przysłał mi niedawno maila z żartem: „matka pyta swoje dziecko; Jasiu czy ty masz problem z narkotykami, ależ skądże mama; żadnego, dzwonię i przywożą pod dom”. Sam już jestem rodzicem, czym już tutaj epatowałem, nasza czteroletnia córka zmusza nas do niemałego wysiłku, aby zaspokoić jej ciekawość świata. Uczymy Michalinkę opisywania rzeczywistości własnymi słowami, nie marnujemy żadnej okazji, ostatnio kiedy wracaliśmy ze szpitala, gdzie odwiedziliśmy mamę i jej najnowszego braciszka mogłem się wykazać, choć łatwo mi nie było. Dlatego też martwi mnie poziom nauczania w szkołach i brak tak naprawdę zainteresowania wychowaniem młodzieży.

Ja jestem potomkiem wyżu demograficznego, czyli niejako, też jestem wyżem i wtedy kiedy dorastałem władze Rzeczypospolitej dbały o poziom wykształcenia aby dogonić Europę. Zaś z nadejściem nowej ery ustrojowej przedsiębiorczy obywatele przewidując możliwość niezłego zarobku zakładali uczelnie wyższe, każdy wykładowca akademicki miał tyle godzin ile chciał, w tylu szkołach ilu chciał, nie ma siły musiało się to odbić na jakości, czyli poziomie wiedzy absolwentów, na których cześć zapewne wyprodukowano nawet wódkę „Absolwent”.

Tak w wakacje mnie napadło, nie wiedzieć czemu, żeby przypomnieć sobie szkolne lata i oto co odkrywa moja pamięć. Moja szkoła szkoła podstawowa, to dawna szkoła nr 18 na Skarpie i nr 2 na Międzytorzu. Tej "18" nie za bardzo pamiętam, wiem, że miałem blisko i jakoś w 4 klasie przeprowadziłem się na Międzytorze bo tata dostał po wielu latach mieszkanie M-4, wtedy to był luksus. Przeniosłem się do szkoły podstawowej nr 2 i to już dobrze pamiętam. Moją wychowawczynią była bardzo sympatyczna Pani Teresa Jakubowska, oddana uczniom, sympatyczna. Miło wspominam Panią od biologii, chyba nazywała się Rutkowska, wymagającą Panią od języka polskiego ... i Panią od matmy, która ostro nas trenowała, ale z dobrym skutkiem. Szkoła średnia to już prawdziwe wyzwanie edukacyjne. Uczęszczałem 5 lat do Elektryka, do 1. klasy elektronicznej w Płocku. Świetni nauczyciele, Pani od matmy szalała na lekcjach, już obowiązywała skala ocen od 1 do 6, czasem jakaś "pała" wpadła ale wszystko było pod kontrolą. Z trwogą wspominam właśnie matematykę, każda lekcja to był zawsze stres. Każdy czuł respekt przed Matematyczką, potrafiła połowie klasy w ciągu jednej godziny postawić same niedostateczne, ale pomijając nasze stresy przynosiło to efekty. Maturę zdałem na 4 więc na spoko to przeszedłem. Dopiero na studiach zostało to zweryfikowane, że nie miałem z matmą problemów żadnych. Ale tak sobie myślę, że nauczycielom się chciało nas uczyć, mieli stanowcze podejście do uczniów, większy szacunek, tak jak i my mieliśmy szacunek do nauczycieli. Było nas w klasie szkoły średniej 34 osoby, same chłopaki i był spokój w szkole. Żadnego chamstwa, żadnych narkotyków i innych głupot. Można było się bawić i uczyć z uśmiechem na twarzy. Czasem zamiast na rekolekcje chodziliśmy na wino do kolegi, do jego domu, zamiast do kościoła. Tu przypomina mi się jak Dziadek mój nawiał:, że „dobrego knajpa nie zepsuje a złego kościół nie naprawi”. Z tego co wiem z mojej szkoły średniej większość osób pokończyła studia i każdy ma pracę. Myślę, że to właśnie szkoła średnia najbardziej nas ukształtowała. Kiedy już wyfrunęliśmy spod skrzydeł rodziców szkoła nas przyjęła i właśnie wychowywała. 

Tak jak już wspomniałem mieliśmy ogromny szacunek do nauczycieli, trzeba było być czujnym, kartkówka pojawiała się nawet na 1. zajęciach z matmy po wakacjach. A teraz z tego co słyszę przez pierwsze dwa tygodnie nowego roku szkolnego uczniom nie wolno postawić jedynki, czy jak to tam się zwie. To jest śmieszne, kpina ze szkoły. Kiedyś jak nauczyciel coś powiedział to było to święte, nie było dyskusji, trzeba było naprawdę się napracować, a już żeby coś ściągnąć na klasówce, to raczej niemożliwe. Mieliśmy nawet ponad 30 godzin zajęć tygodniowo, a teraz widzę więcej uczniów na mieście niż w szkole, ciągłe przerwy, ciągłe wakacje. Już nawet jak jest matura próbna to uczniowie nie chodzą do szkoły. Uczniowie ciągle tylko chodzą na korepetycje, to co robią nauczyciele, że nie uczą? Ja nigdy nie byłem na korepetycjach, jak dostałem lufę to był opieprz od starych, jakiś zakaz i konieczność poprawy a gdzie tam korepetycje. Rozumiem nauczycieli, że przy niby małych zarobkach i 18 godzinnym tygodniu pracy muszą dorobić, nie winię ich, chociaż tak jak z lekarzami można powiedzieć, że składali przysięgę i ich obowiązkiem jest edukować, ale kapitalizm robi swoje. Zatem nie pozwólmy aby ziścił się dwuwiersz Sztaudyngera: Zdolna jest czasem...

Twardy.

piątek, 20 lipca 2012

CCC-cena czyni cuda


Bez obaw nie będzie o reklamie butów, ale od butów zaczniemy. Mój przywołany w poprzednim tekście osobisty Dziadek mawiał, że biednego nie stać jest na tanie buty, można by odnieść te stwierdzenie do wznoszonych w naszej umęczonej Ojczyźnie wszelkiego rodzaju budowli, programów komputerowych, wszelakich reorganizacji i konsolidacji firm, i instytucji.

Nie ma co powielać tu informacji o budowie naszych stadionów na Euro, bo zanim zostały oddane do użytku wymagały remontu. Podobnie sprawa ma się z autostradami. Ale co ja mam szukać tak daleko; skoro na moim „płockim podwórku” przykładów można znaleźć więcej niż dużo, że nie wspomnę o amfiteatrze, gdyby nie przytomność umysłu majstrów i inżynierów wykonawcy liczba ofiar przy nieuniknionej katastrofie budowlanej jak to obliczyli eksperci byłaby po wielokroć większa, niż przy zawaleniu się hali w Katowicach.

Historia budowy przeprawy mostowej i dojazdów do niej przeszła już do historii, ale koszty i uciążliwości tej fuszerki będziemy ponosić jeszcze przez wiele lat. Jak to jest, myślę sobie - w komisjach przetargowych zasiadają ponoć tęgie głowy, znawcy tematu, a tu masz ci babo placek, placek z zakalcem. I ze świecą szukać przykładów gdzie to wszystko poszło jak należy. Okazuje się, że nie tylko ja wykazuję w tej sprawie brak zachwytu; kilka dni temu znajomy podesłał mi link z wypowiedzią SENATORA RP i nie bez znaczenia jest tu przynależność partyjna jego, tzn senatora nie znajomego, bo trudno go posądzić o opozycyjną upierdliwość. Wklejam ten adres tutaj aby podzielić się z Wami tą grozą i żeby nie było później tłumaczenia, że ktoś, czegoś nie wiedział:





Jestem pod wrażeniem wypowiedzi Senatora Antoniego Motyczki podczas komisji senackiej na temat zapisów ustawy: prawo zamówień publicznych oraz ich konsekwencji w naszym życiu. Nie będę się bawił w recenzenta, bo nie mam ku temu ochoty a i kwalifikacje też pewnie takie jak tych z komisji przetargowych, dlatego ucieknę się do pomocy Jana Pietrzaka tego od „Żeby Polska była Polską”. Zobaczmy co ma na ten temat do powiedzenia Jan Pietrzak i trochę wspomnień przy okazji dla wielu, bo ja tego nie pamiętam miałem 4 latka.

 


Wydaje mi się się, że to pierwsze tak szczere, publiczne wystąpienie polskiego parlamentarzysty, który otwarcie mówi o skandalach czy też aferach związanych z udzielaniem zamówień publicznych w naszym kraju. Do tej pory osoby zainteresowane tą tematyką wiedziały, że "wszystko po 4 zł" nie sprawdza się w realizacji zadań gminnych, powiatowych, wojewódzkich i rządowych, lecz nie uczyniły nic, aby cokolwiek zmienić. Nawet małe dziecko, jak dostanie tanią zabawkę to nie jest nią zachwycone i zabawka ląduje w koszu najczęściej. Chyba, że nasi włodarze chcą abyśmy się bawili zwykłą butelką po oszukanej wodzie mineralnej z kilkoma kamieniami w środku, bo takimi zabawkami chętnie się dzieci bawią.

Ten apel Pana Motyczki pokazuje, jak sprawy zaszły daleko i w złym kierunku. Wynajęci eksperci tworzą ekspertyzy powodujące wzrost kosztów inwestycji, a więc zaprzeczają sami sobie. Przecież zadaniem ich jest właśnie dbanie o finanse publiczne, o dobro Polaków i o efekty realizowanych inwestycji. Pan profesor powiedział to, co mówi się zazwyczaj w kuluarach i potwierdził znaną wszem i wobec maksymę, że nic co jest tanie nie jest dobre. Sam kilkanaście lat temu (około 20 lat) doświadczyłem grając w piłkę nożną. Sorry znów o butach. Kupiłem sobie buty chyba za jakieś 20-30 złotych no i niestety, po tygodniu, było po butach, a były takie ładne no i oczywiście niedrogie.

Cena jest teraz jednym z najwyżej punktowanym kryterium, ponieważ decydenci boją się wystawić na kontrolę NIK, RIO czy innych służb. Myślenie kontrolujących jest bardzo płytkie. Ta ciągła podejrzliwość, że wszędzie są przekręty. Administracja publiczna ma z tym ciągłe problemy, przetarg na drogę wygrywa wykonawca z najniższą ceną, za pół roku znowu przetarg na naprawę tej nowej drogi (szczególnie po zimie) i znowu kryterium najniższa cena i tak "w koło Macieju". Firmy schodząc do najniższej, nierealnej ceny niczego i niczym nie ryzykują, bo i tak nikt im nic nie zrobi, przecież sądy jak zasądzają kary umowne, miarkując to oczywiście bardzo łagodnie patrzą na wykonawcę, przecież zrobił, co tam, że nie w terminie, z potężnym opóźnieniem, co tam że już coś pęka i odłazi. A zawierane umowy jednoznacznie stwierdzają np. za każdy dzień opóźnienia w realizowanej inwestycji 100 000,00 zł. Gdyby w końcu któryś z sędziów odważył się tak, jak Pan Profesor zasądzić karę zgodnie z zapisami umowy to wielu wykonawców by się po stokroć zastanowiło, czy warto brać robotę, kiedy nie ma się odpowiedniego potencjału.

Moim marzeniem jest, aby w końcu ktoś zrobił drogę, która chociaż przez 10 lat nie będzie musiała być naprawiana. Posłużmy się tu przykładem prywatnego przedsiębiorcy, który wie co chce zamówić i u kogo, bo zazwyczaj orientuje się, która firma ma dobrą renomę i która potrafi wykonać zlecenie jak należy za oczywiście rozsądnie możliwie najniższą cenę. Rynek sam zweryfikuje i to szybko uczciwych, i dobrych wykonawców, nie powinniśmy się tego bać i do tego mieszać. Oczywiście nadzór powinien być nad takimi działaniami. Chyba, że Polska jest bogatym krajem i może sobie pozwolić na takie tanie wykonanie i per saldo drogie inwestycje. Czy stać nas na „tanie buty”?

Oto jest pytanie:”To be, or not to be”

poniedziałek, 16 lipca 2012

O ogrodach działkowych - czyli kpina z ludzi pracowitych!


W mediach przewaliły się ostatnio nawałnice w różnych tematach, ale na czele tego medialnego frontu pojawił się bój o ogródki działkowe, walczy Polski Związek Działkowców z Platformą Obywatelską i niech walczy, jak lubi się kopać z koniem. 
 
Historia ogrodów działkowych jest szczęśliwym zbiegiem trochę spleciona z moją osobistą historią. Już śpieszę wyjaśnić dlaczego? Pamiętam te czasy kiedy jeszcze żył mój dziadek, oficer Wojska Polskiego, pochodził z Bieszczad z rodziny rolniczej i kochał naturę, pracę na roli. Los przywiódł go do Płocka i powiatu płockiego, tu też po skończeniu pracy na rzecz Wojska pracował jako agronom na terenie gminy Brudzeń Duży. Posiadł solidne jak na tamte czasy wykształcenie rolnicze . Przez wiele lat zajmował się swoją działeczką w ogrodzie przy lotnisku płockiego Aeroklubu, można powiedzieć do samej śmierci. Kochał działkę, wkładał w nią ogrom pracy i myślę, że dopóki sił mu starczało, była to jedna z najładniejszych i najbardziej zadbanych działek w Płocku. Życie zaczynało się na niej już od świtu, wiele razy jeździł jaszcze w nocy aby pilnować plonów z uwagi na wizyty tych co nie sieją a zbierają. jak to babcia opowiadała. Ja sam pamiętam, że działka ta tętniła życiem, można było na niej odpocząć, spotkać się z dziadkami, najeść się owoców i skosztować warzyw no i oczywiście pobawić. Dziadek mój, dzisiaj tak to oceniam, to był idealny dziadek. 
 
Mogę powiedzieć nawet, że oddałby życie za możliwość przebywania na tej swojej działce, już nie mogąc pracować, jeździł i doglądał, instruował, co trzeba zrobić. Nawet chyba na dzień lub dwa dni przed swoją śmiercią babcia musiała pojechać z nim na działkę aby mógł jeszcze chwilę na niej spędzić i popatrzeć. Te wspomnienia przywołane zostały przez publikacje w mediach o uznaniu ustawy o ogrodach działkowych za niezgodną z Konstytucją.

Teraz Trybunał Konstytucyjny zaczął badać stan prawny, po tylu latach obowiązywania przepisów regulujących działanie ZDP, przepisów które zostały uchwalone przez posłów w 2005 roku. Czy ktoś ma interes w tym aby pozabierać użytkownikom ogródki działkowe? Czy ktoś się obudził, że jak zwykle "wybrańcy Narodu" tworząc prawo nawalili. Czytam właśnie w internecie różne opinie i z częścią się zgadzam, a mianowicie z tym, że może faktycznie podatki powinny, jeśli nie całe to częściowo zostawać w danym mieście, gminie czyli tam gdzie powinny. Tu wkleję co czytałem właśnie na „Onecie”: 
 

Onet: W środę Trybunał Konstytucyjny nie zostawił suchej nitki na ustawie o rodzinnych ogrodach działkowych. Jakie - pana zdaniem - będą konsekwencje tej decyzji?

Eugeniusz Grzeszczak: W wyniku tej decyzji ucierpieli działacze działkowi i mam nadzieję, że nie będzie żadnych negatywnych konsekwencji dla samych posiadaczy działek. I jako przedstawiciel PSL będę tej sprawy pilnował w parlamencie. Zielona przestrzeń nawet w miastach jest koniecznością. Rozumiem, że wielu może zależeć na przejęciu tych terenów, ale jako PSL będziemy bronić działek. Państwo powinno zająć się tematem firm budowlanych, które poprzez działania instytucji państwowych są w tarapatach, a nie deptać rodzinne ogrody działkowe. Jaka będzie przyszłość Polskiego Związku Działkowców, który do tej pory był ustawowym monopolistą?

Należy pochylić się nad ustawą, bo trudno sprzeciwiać się wyrokowi Trybunału. To jest orzeczenie w oparciu o podstawowe zasady i normy konstytucyjne, a więc należy je w pełni uszanować. Będziemy pracować nad takimi rozwiązaniami legislacyjnymi, których Trybunał nie zakwestionuje”


I znów ja; naprawdę nieważne gdzie i ile ale ważne jest moim zdaniem jedno, w Sejmie tworzone są buble prawne - niestety, i to nie pierwszy przykład. Kiedy dokładnie prześledzić ilość tworzonych ustaw, ciągłych do nich poprawek, to można dojść do wniosku, że w tej dziedzinie jesteśmy mistrzami świata, i zapewne Guinness uśmiecha się zza grobu i przygotował dla nas jakiś puchar. 
 
W naszym Sejmie myślenie jest chyba na wyprzedaży, jak nasz majątek narodowy, a tworzone prawo ma charakter prowizorki, które ponoć są najtrwalsze. I jeszcze jeden cytat. Tym razem z radia ZET:
Monika Olejnik: : Co się powinno stać z działkowcami, panie pośle? 
Stefan Niesiołowski: : Ja jestem za ustawą, to znaczy Trybunał powinien uznać. Nie ma tu żadnego sensu żeby w środku miasta były te ogródki, zresztą często o fatalnym wyglądzie, jakieś budy, rudery, tego nigdzie nie ma. Poza tym ten niesłychanie agresywny związek działkowców, zdaje się monopolista tam trzeba się zapisać, podobno, no tak to wygląda, krótko mówiąc to jest peerelowska struktura, która powinna przestać istnieć”.

Mój dziadek w grobie chyba salto wykonał jak to usłyszał. Pan poseł korzysta sobie do woli z wolności słowa, ale wydaje mi się, że człowiek z takim doświadczeniem politycznym i życiowym, z tytułem profesora powinien być trochę rozważniejszy. Matura do czegoś zobowiązuje, już nie mówię, że wyższe wykształcenie. Poseł porównuje ZDP do PRL-u, ale ten PRL sam stworzył głosując w sejmie za tą ustawą, którą teraz tak postponuje, niech się wreszcie zdecyduje: czy jest za czy przeciw, pewnie jest słabym uczniem byłego prezydenta od "plusów ujemnych" i "jestem za a nawet przeciw", tylko co uchodzi posiadaczowi kilku doktoratów honoris causa, to nie przystoi profesorowi, co prawda od robaczków, ta nauka entomologia się zwie ale zawszeć to. A rozwoju miast moim skromnym zdaniem nie blokują ogrody działkowe tylko właśnie tacy niezdecydowani posłowie, którzy pewnie w wielu przypadkach nie wiedzą nad czym głosują, a głosują tak jak im klub poselski nakaże. 

Na zakończenie przywołam z pamięci wypowiedź dla TVN 24; jednego z posłów Ruchu Palikota wkrótce po uzyskaniu mandatu, a zapamiętałem to mniej więcej tak: czy pan jako nowy poseł już orientuje się w układzie komunikacyjnym w sejmie?, poseł odpowiada - wiem gdzie jest kasa.  To właśnie dzięki takiemu podejściu do spraw wagi państwowej naszych wybrańców Narodu jak ich prześmiewczo określa Urban; mamy takie prawo, jakie mamy. Jak widzicie jestem osobiście zainteresowany wsparciem działkowców i zdania nie zmienię, bo to jest moje osobiste zdanie. Nie zabierajmy Polakom ich pasji życiowych, czasami będącymi też wsparciem domowego budżetu, dążmy do lepszego prawa. 

Pozdrawiam, Michał Twardy.

środa, 11 lipca 2012

Koko koko a gdzie kukuryku?

Tak już wszystko zniewieściało i jakoś się pomieszało, że nawet najsłynniejsza melodia ostatniego Euro, jakby nie było imprezy na wskroś męskiej, do niedawna gry typowo męskiej, bo ostatnio i kobiety w kopaną zaczęły się bawić ma pierwiastek żeński bo przecież kury gdaczą a koguty pieją, co przecież wiemy od najwcześniejszych lat swojego żywota. 
 
Koko koko euro spoko - skończyły się mecze, skończyły się imprezy towarzyszące ale trzymając się tej drobiarskiej konwencji zacząłem grzebać w wyszukiwarce, żeby odnaleźć te 150 mln co ich zaczęło brakować dla wykonawców stadionu narodowego. Zachęcam zatem każdego do poszukiwań. Wpiszcie w okienko 150 mln. Wyświetlane wyniki mącą moją radość, jaka została we mnie po komentarzach naszych gości kibiców zarówno ze Wschodu jak i Zachodu. Polska to naprawdę fantastyczny kraj, mówią o nas a ja dodam też tak uważam. Przede wszystkim gościnności nie można nam odmówić a i zabytków u nas w bród i krajobrazy zachęcające do wypoczywania i zwiedzania i natura w niezłym stanie zachowana i nawet ten fetorek z PZPN od różnej maści tzw. polityków nie zniechęca. 
 
Euro 2012 przeszło do historii jako nasz obywatelski, narodowy sukces, to dzięki nam mieszkańcom tego pięknego kraju nad Wisłą udało się przejść przez to wielkie wydarzenie z uśmiechem na twarzy, z godnością i tolerancją. 
 
Tak wbrew temu co niektóre nieprzychylne nam media podawały, jesteśmy krajem tolerancyjnym, skoro tolerujemy klasę polityczną i PZPN, która nas nie szanuje, która o nas nie myśli, która nas mami i deprawuje. Wypadałoby wspomnieć o głównych aktorach tego wydarzenia naszych piłkarzach. No cóż robili co mogli; przecież biegali, starali się strzelić gola, tylko zapomnieli, że aby strzelić gola trzeba nie tylko mieć jaja ale i umiejętności. 
 
To tak jak z dziećmi, najpierw mężczyzna musi mieć jaja a potem musi posiąść umiejętności i technikę aby wiedzieć jak itepe itede.
Hiszpanie pokazali nam, zresztą nie tylko nam, chyba najbardziej Włochom, jak zwyciężać mamy i gole strzelać.
A nasi byli tylko zdolni zrobić awanturę, bo ich zdaniem dostali za mało bezpłatnych wejściówek na mecze. Tak jakby nie było ich stać na te marne 500 PLN. 
 
Mimo wszystko to były piękne dni, naprawdę piękne dni, by użyć słów ulubionej melodii mojej cioci. Skoro wspomniałem o rodzinie to należą się jej słowa uznania za to, że zniosła dzielnie moje emocje w czasie Euro, a szczególnie Inaugurację, którą obejrzałem w szerszym gronie i program tego oglądania też zastał poszerzony czasowo i programowo, że następnego dnia trzeba było zrobić remanent apteczki domowej. Teraz szukam tych 150 mln żeby mieli z czego zapłacić wykonawcom, zdaje się, że jestem na pozycji tego gościa co to chciał swego czasu pozywać przed sady o obiecane 100 mln tylko, że to było jeszcze przed denominacją. 
 
No cóż taki już nasz los kibiców społeczeństwa, które w 100% kibicuje naszej reprezentacji minus jeden były piłkarz plus do tego minusa jakiś parlamentarzysta PO ze Śląska. 
 
Od lat jesteśmy wystawiani do wiatru przez naszych "panów i władców", którzy tylko kombinują jak tu zdobyć parę % więcej w sondażach. Miałem nadzieję, że te afery ze stadionami i autostradami przed Euro będą ostatnimi. O święta naiwności to dopiero się zaczyna i masz "tusku placek". Teraz parcie na szkło naszych speców i różnej maści ekspertów od wszystkiego dostarczy nam paplania na planie. To ich praca, to paplanie w banie. A nic nie można panowie po prostu nic, kasa poszła i jej nie ma. Lato jest i wszystkie znaki na ziemi i niebie choć to woła o pomstę do niba pokazują, że będzie prezesem tego dziwnego związku. "Kasa misiu kasa". 
 
To mój pierwszy wpis do zakładanego bloga i mam nadzieję, że nie ostatni. Jeśli znajdziecie chwilę czasu podzielcie się swoimi uwagami co do mistrzostw europy, które odbyły się u nas. Napiszcie co Wam się podobało a co Was wkurzało.
Pozdrawiam Twardy na miękko