Bardzo się
ucieszyłem, że niedziela 10 stycznia jak zwykle była mądrzejsza od niejednego
bałwana. Narzekaliśmy na brak śniegu, więc mądra natura posypała białymi płatkami
przed tym 10 i już Owsiak z ogromną rzeszą wolontariuszy mógł spokojnie ruszyć na
podbój wygłodniałych serc. Odrodzone media piszczały żeby nie zbierać bo Jurek
to kawał gada i się nie spowiada, z tego co nagrabi. Również i ja, i to po
raz drugi jako wolontariusz, czy też obecnie człowiek gorszego sortu, ruszyłem
po kasę do zwykłego człowieka.
Zacząłem
od godziny 11 w jednej z płockich galerii handlowych. Od dziecka lubiłem oglądać
„Janosika”. Pomyślałem, że mogę odegrać tę zaszczytną rolę osobiście. Przyczaiłem
się zatem przy schodach biegnących z podziemnego parkingu i czatowałem na Bogu
ducha winnych Płocczan. Umówiłem się z Jurkiem na układ. Ja będę dla niego
łupił do puszki, żeby mógł kupić trochę sprzętu, a on bez żadnej prowizji
puszeczkę zabierze o 20. Zapali jakieś światełko do nieba i w cholerę kasę przygarnie.
Początkowo
było słabo. Nie dla tego, że nie było kogo łupić, ale dlatego, że ciągle
pojawiali się nowi rozbójnicy. Tam Kwiczoł, tu Pyzdra, dalej rzuciła się w
oko Maryna. Całe szczęście, że nigdzie nie pojawił się hrabia, trzeba by było
go sprać. Naiwniaków nie brakowało. Łupiłem bezlitośnie do godziny 17. Kręgosłup
już pobolewał, bo to przecież puszka coraz cięższa, w gębie sucho, w żołądku
pusto, ale nie warto było przerywać, skoro biedny lud dawał się ograbiać. Ogólnie
to jacyś dziwni ci Polacy. Wiedząc, że mogą dostać ciupaszką po plecach z uśmiechem
otwierali sakiewki i sypali dutki. Jedna, nawet sympatyczna starsza kobietka, rzuciła
gwarą "miałam dać na tacę ale dam na owsika". Doszedłem do wniosku, że
być Janosikiem to wielki zaszczyt i w przyszłym roku też będę ograbiał wspaniałych
rodaków.
Róbmy
co chcemy byle to nie były ściemy.
P.s.
Dziękuję
w szczególności Waldkowi z małżonką za ogromny papierowy dukat oraz wszystkim Płocczanom
za Wasze serca.
Twardy na miękko