wtorek, 20 listopada 2012

Koniec „płockiego szejkanatu”

Ostatnimi czasy, czyli ostatnie kilkanaście albo nawet od kilkudziesięciu lat, podobno Płock żyje z Orlenu, a moim skromnym zdaniem Orlen żyje, czyli żywi się Płockiem. Ta zależność tylko z pozoru tak ładnie wygląda. Nie można stwierdzić aby była ona oparta na rzeczywistej miłości - nawet - platonicznej. Orlen jak żył tak żyje z Płocka, a Płock tylko istnieje obok Orlenu.

W lokalnej prasie i na lokalnych portalach ostatnio zawrzało. Ukazało się dużo informacji o tzw „czarnej liście” czy też „liście śmierci” płockich przedsiębiorstw, które nie mogą uzyskać zleceń do prowadzenia prac na terenie koncernu, a nawet gorzej nie mogą nawet ubiegać się o takowe. Zaraz po tych artykułach wystąpiła wśród radnych miejskich oraz wśród związków zawodowych "gorączka sobotniej nocy". Chocholi taniec podobny do samby zawirował w umysłach i na językach wspomnianych tu zainteresowanych.
Stało się i zaatakowali. Kogo ano panującego nam miłościwie prezydenta, zarzucając mu, że zarząd spółki ma w nosie mieszkańców Płocka, pracujących w koncernie oraz; samego prezydenta, gdyż na spotkanie wysłał prawnika, czy też radcę prawnego. Proponuję naszym zainteresowanym ustalić kim jest wysłany czy też posłaniec i czy należałoby mu wyciąć język, jak to w „Krzyżakach” my czytali: w imieniu zarządu Orlenu gość i jakie miejsce zajmuje w hierarchii spółki. Tańce i wygibasy na nic się zdadzą, bicie piany i otwarte listy również.

Nie wiem ile w powyższym prawdy, ale wiem jedno, poprzedni prezydenci Płocka wraz z radnymi także nie potrafili współpracować czy tez znaleźć wspólnego języka z Orlenem na tyle sprawnie aby miasto miało z tego tytułu przez miniony czas jakąkolwiek korzyść. Od czasu do czasu koncern dofinansowuje różne przedsięwzięcia, jeśli ktoś ładnie poprosi to zawsze zyska wsparcie, pyskowanie na nic się zda, jak to w życiu. Przecież: „pokorne ciele dwie matki ssie”.
Niech nikt nie mówi z zacietrzewieniem, że Orlen zatrudnia mieszkańców Płocka, bo niby kogo ma zatrudniać; mieszkańców Krakowa? Też zatrudnia, ale podstawową siłą roboczą są Płocczanie, i to oddani Płocczanie, Płocczanie którzy budowali ten koncern i którzy mieszkają z rodzinami często w smudze strasznie miłych lub nie, jak kto woli, zapachów. /ponoć jak zwracał mi uwagę pewien samozwańczy purysta językowy posiłkując się GW - Płocczanie - powinienem pisać przez małe pe, ja pie.... jego uwagi i trwam przy swoim, bo Płocczanie to Wielcy Ludzie. Amen.

Poprzednicy obecnego prezydenta Płocka byli bezradni i to jest niezaprzeczalny fakt. Po co więc teraz radni atakują obecnego włodarza, skoro wiedzą, że nic na tą chwilę również oni sami nie zrobią. Chyba, że już rozpoczęli brutalną kampanię wyborczą do jakiej niestety już przywykliśmy , ale to jeszcze dwa lata więc niech się nie wystrzelają za szybko z argumentów. Nie bronię Pana Prezydenta, / tu chyba wystraszyłem się tego purysty, bo jest on wyjątkowo upierdliwy i jak twierdzi przeżył wielu prezydentów tego miasteczka jak złośliwie powiada wydaje mi się jednak, że nie po drodze nam z Orlenem. W Orlenie liczy się zysk bo to przecież przedsiębiorstwo. Dla czego nam nie po drodze ano to proste jak budowa cepa, i od razu powiem że cep to takie urządzenie które było przez rolników wykorzystywane w dawnych czasach do młócenia zboża, tudzież do utrzymania porządku na gospodarstwie którego teraz tak brakuje w domach, bo w zarządzie Orlenu nie ma nikogo z Płocka. Byłem małym dzieckiem kiedy prezesem "kombinatu" był Pan Jaskóła, i powiem tak, wszyscy doskonale wiedzieli kto jest prezesem, a najlepiej wiedzieli mieszkańcy. Płocczanie mieli tam swojego przedstawiciela, który znał potrzeby i wiedział jak dbać o miasto. Warto zatem poprosić naszych wybranych przedstawicieli aby coś zrobili, podjęli jakieś działania czy też jednogłośnie doprowadzili do tego aby nasze piękne miasto miało swojego przedstawiciela w spółce. Nie drapmy się między sobą, nie tańczmy, nie kopmy się po kostkach i gdzie tylko popadnie, tylko walczmy wspólnie, my i nasi przedstawiciele na różnych szczeblach administracji samorządowej i rządowej. Oby żyło się lepiej nam i naszym dzieciom. Walczmy to nie znaczy róbmy pikiety, marsze tylko rozmawiajmy, rozmawiajmy rzeczowo na temat i z argumentami, słuchajmy drugiej strony bo na tym chyba polega polityka aby rozmawiać, dyskutować, sprzeczać się dla dobra wszystkich a nie tylko jednostek.

Pozdrawiam jak zwykle szczerze uśmiechnięty
Twardy

OKIEM OJCA

Przyjście na świat każdego dziecka to wielkie wydarzenie w życiu nie tylko jego rodziców, ale także w wymiarze całego społeczeństwa. Tak się składa, że dobre 3 miesiące temu / w czasie kiedy to piszę/ udało mi się zostać po raz drugi ojcem. Patrząc na ostatnie miesiące ciąży /mojej żony oczywiście/ zacząłem sobie analizować sytuację kobiet w stanie błogosławionym. Drugim powodem moich przemyśleń są nadchodzące zmiany w przepisach, które zaczną obowiązywać od 2013 roku, które spowodują, że becikowe przysługiwać będzie tylko tym, których dochód na osobę w rodzinie wyniesie tylko czy aż 1922,00 zł netto. Dodatkowo proponowane zmiany z wydłużeniem urlopu macierzyńskiego do całego roku zaczynie zapewne spędzać sen z oczu przedsiębiorców. Jakie warunki państwo zapewnia ludziom chcącym walczyć z malejącą demografią? Temat oczywiście jest co chwilę odgrzewany w mediach, ale jak to w mediach, krótko i zawsze w niejasnym świetle. Wiem, że malejąca liczba urodzeń jest negatywnym zjawiskiem dla każdego społeczeństwa. Jak zatem zachęcić, w większości, młodych ludzi do podejmowania świadomych decyzji związanych z zaplanowaniem i urodzeniem dziecka oraz jego wychowaniem.
W Polsce na 1000 mieszkańców rodzi się podobno tylko 10 dzieci, jesteśmy na szarym końcu, jeśli patrzymy na wskaźnik dzietności. Możemy śmiało mówić o zapaści demograficznej. I co dalej?

Najpierw muszę skupić się na „dodatnich plusach” narodzin. W moim odczuciu gdy kobieta z mężczyzną decyduje się świadomie na poczęcie dziecka robi to z jednej strony z miłości, a z drugiej, z poczucia obowiązku, tak obowiązku, bo są jeszcze tacy, co tak rozumują: względem siebie, względem społeczeństwa i względem państwa. Dzięki takiemu idealistycznemu, być może podejściu, może istnieć społeczeństwo, stanowiące państwo. Im więcej takich „odważnych bohaterów” tym wartość państwa również rośnie. „Plusem dodatnim” jest wzrost demograficzny, nowe ręce do pracy, a za tym wzrost gospodarczy (to z perspektywy ekonomicznej państwa, z punktu widzenia początkowej ekonomi założonej rodziny to są same „debety” ale w przyszłości, a więc na starość rodziców teoretyczne zapewnienie, że będzie się miał kto nimi zaopiekować.

Mamy zatem emocje, uczucia, ekonomię powiązaną z poczuciem bezpieczeństwa rodziców, dumę ale co daje nam nasze Państwo. W telewizji jakiś czas temu podniecali się bardzo mocno różni ludzie, że koszt wychowania dziecka to około 200 tyś. złotych na przestrzeni tych 18 -20 lat. Opieka lekarska kobiety w ciąży jeszcze jest niby darmowa, ale i tak większość kobiet korzysta z prywatnych gabinetów ginekologicznych. Za badania trzeba płacić w prywatnych laboratoriach, bo przez 9 miesięcy by się człowiek, ten nie narodzony, nie doczekał pobrania krwi, z uwagi na panujące kolejki w społecznej służbie zdrowia. Jeśli ludzie chcący powiększyć rodzinę nie mogą mieć dzieci to powstaje nie lada kłopot, badania, przygotowanie i zabieg in vitro, koszt około 12-15 tysięcy złotych. Gdyby tylko koszty w takim przypadku były jedyną przeszkodą pewnie rodzice daliby sobie radę ale jeszcze przecież zagrożeniem dla dziecka poczętego w ten sposób jest napiętnowanie społeczne w szczególności ze strony tak wyrozumiałego i przebaczającego środowiska katolickiego, które jest źle nastawione na fakt zastępowania Boga możliwościami technicznymi.
Jestem osobą wierzącą i praktykującą oraz świadomą i nie kłóci się z moim sumieniem i światopoglądem sytuacja, w której Bóg daje nam rozum i przez to możliwość wspomagania narodzin przy pomocy pewnych zdolności umysłowych i sprzętowych. Zostawmy ocenę ludzi, którzy korzystają z tego typu rozwiązań Bogu na sądzie ostatecznym a nie ich piętnujmy.

Naturalny poród też jest darmowy, z cięciem cesarskim już gorzej, najlepiej jak się ma prywatnie opłaconą położną, która doradzi pomoże i wyręczy w co najmniej 80% lekarza. Mądry personel namawia na naturalny poród, nie pozwala karmić narodzonego dziecka butelką, tylko piersią, bo ktoś powiedział, że mleko matki jest dużo lepsze niż sztuczne. Moje pierwsze dziecko wychowało się na mleku modyfikowanym i jest naprawdę i dobrze rozwinięte i bardzo mądre, obecnie drugie dziecko też jest karmione z butelki i rośnie jak na drożdżach. Niejeden mądrala może mieć swoją teorię, biały personel robił krzywe miny i denerwował żonę, że nie chce karmić piersią.
Gdzie zatem mamy godność i wolność w podejmowaniu decyzji. Człowiek po to ma mózg (może nie każdy, ale ja z pewnością coś takiego posiadam i moja żona też) i wolną wolę, aby decydował co jest dla niego dobre. Sam Wszechmogący nam dał rozum większy niż przysłowiowej małpie, więc korzystajmy z niego w każdym przypadku lub chociaż próbujmy.

Po narodzinach dziecka też nie jest lepiej, państwo nie finansuje nic, ponieważ nawet mleko i pampersy w pierwszych dniach trzeba mieć swoje, chyba że niemowlak ma skazę białkową, to dostaje zniżkę na mleko modyfikowane. Po 9 miesiącach oczekiwań w końcu można złożyć wniosek o słynne becikowe. Jakże leż było problemów aby je uchwalić, ile populizmu i gadania pustogłowych posłów i to w większości mężczyzn ale udało się. Pieniądz popłynął do ludu, który wyczekiwał na papierkową mannę z nieba.
Ludzie czekają na to wyróżnienie aby kupić kilka paczek pampersów, krem do pupki niemowlaka i po becikowym. Jakoś społeczeństwo po uchwaleniu tej zapomogi nie rzuciło się do pracy i chęci zdobywania łatwych pieniędzy. Ktoś tam wymyślił aby becikowe było uzależnione od dochodu, a ja na to tak: albo wszyscy albo nikt. Nasze państwo stale wyróżnia i dzieli nas po dochodach a to raczej jest niesprawiedliwe. Każdy się rodzi tak samo, bo w bólach, i każdy ma na starcie równe szanse.

Dziecko rośnie, rośnie i po 4 latach przychodzi czas na przedszkole. Nowe wydarzenie w dziejach całej rodziny od mamy do babci i dziadka, najczęściej z traumatycznym przeżyciem dla wszystkich zainteresowanych, bo przecież powszechnie wiadomo jak trudno dostać się kandydatowi na przedszkolaka do przedszkola. Kolejki jak w latach osiemdziesiątych za wszystkim, oprócz przysłowiowego i realnego octu. Jak już po wielu próbach dziecko dostanie się do tego przybytku, no to oczywiście najlepiej, aby rodzice płacili, albo co najmniej dopłacali. Państwo wypina się i maglaczy, jak u Kargula z nawozami, nigdy nie ma kasy na nic, a już najmniej na dzieci. Nie będę pisał już o kosztach jakie ponoszą rodzice na różnego rodzaju wyprawki do przedszkola, składki, zajęcia dodatkowe ... ... Po przedszkolu, szkoła podstawowa, gimnazjum (bardzo trudna bo dzieci myślą, że są już duże, ale głupota w głowie ciągle taka przedszkolna, może zerówkowa), szkoła średnia, a potem studia, bo żaden rodzic i żaden młodzieniec nie chce być zwykłym robociarzem, tudzież lakiernikiem lub spawaczem, każdy ma aspiracje, na co najmniej magistra. Nie mówię, że to źle, ale to ciągła „kwadratura koła”. Patrząc na to całe zamieszanie każdy widzi, że rodzice cały czas finansują wszystko z uśmiechem na twarzy i nadzieją, że ich dziecku się uda w wyścigu szczurów i będą na mecie „kimś”, z niezłymi pieniędzmi. Nie mówię, że mają nie finansować, jak się powiedziało chcę, to trzeba dalej mówić: „bulę” ale to nie o to chyba chodzi?.
Tak na koniec, bo się rozpisałem, chciałbym właśnie zapytać, jeśli można, jak Państwo polskie wspiera rodziców, chociaż na tym pierwszym etapie przedszkolnym? Myślę, że takie przedszkola powinny być jednak dla wszystkich dzieci darmowe. Jak zadbamy o tych najmłodszych, to może, jak nam dorosną zadbają i o nas.

Oby tak było, oby tak się stało!
Twardy