Nieodżałowany
Jan Izydor Sztaudynger spuentował nasze szkolnictwo w ten sposób:
„Zdolna jest czasem szkoła z najzdolniejszego zrobić matoła”.
Nasz zmarły w 1970 roku satyryk był z wykształcenia socjologiem to
chyba wiedział co rymuje. Jednakowoż niedostatki szkolnej edukacji
nadrabia realne, praktyczne życie, bo Polak potrafi. I to jak, nasze
umiejętności przystosowywania się do realiów pokazuje Bareja w
filmie „Miś”.
Obserwując
dzisiejszą rzeczywistość okazały się prorocze spostrzeżenia
artystów. Tak mi się wydaje, że od 10-13 lat zmiany w myśleniu i
edukacji, w szczególności młodego pokolenia, zmierzają w złym
kierunku. Demokracja, wolność słowa, mnogość ugrupowań
politycznych i krótkotrwała ich aktywność na scenie rządowej,
przyczyniły się do ludzkiej bezmyślności i kombinowania. Wiem co
piszę bo jestem niejako produktem tego systemu, przy swoich 36
latach egzystencji, na tym najlepszym ze światów zapamiętałem
troszkę dawnej solidarnej Polski, o której młodsi ode mnie uczą
się z już z podręczników, pisanych czasami przez oportunistów i
wydawanych przez pazernych na pieniądz wydawców. Co chwilę
słyszymy (najczęściej w okresie rozpoczęcia roku szkolnego) o
słabej jakości tychże pozycji co to mają uczyć pamięci
historycznej, ale efekt tego jest jak, to widać na ulicy i w
telewizji, jest mizerny. Ministerstwo Edukacji nic sobie nie robi z
tego. Chyba nasi politycy stosują tą zasadę, której hołdowali:
Filip Macedoński i Ludwik XI: „divie et impera”, znaczy się
dziel i rządź,a w wolnym tłumaczeniu wychodzi, że im obywatel
głupszy tym łatwiej się nim rządzi, tylko czy to właściwa droga
i ścieżka, czy też kurs do tak propagowanej przez Platformę
"zielonej wyspy"?.
Pamiętam
czasy mojego dzieciństwa, kiedy rodzice zapracowani na zmiany,
posyłali mnie przed świętami w długą kolejkę aby w zieleniaku
na Skarpie kupić karpia i kilka pomarańczy, aby w wigilijny wieczór
móc skosztować imperialistycznego, jak mówią teraz o USA w Korei
Północnej, a u nas wtedy tak mówili - owocu południowego. Tamtej
atmosfery nie odda żaden opis , a dzisiejsza młodzież nie zna
smaku cukierka "kartoflaka", napoju w folii marki
cytro-netta - o smaku rozcieńczonego ludwika.
Zapewne
w podręcznikach niebawem będą omawiane wydarzenia w Smoleńsku , a
o produktach czekoladopodobnych będzie cicho sza. Młodzież ma
teraz wszystkie dobra materialne i używki na wyciągnięcie ręki,
jakiś młodzian przysłał mi niedawno maila z żartem: „matka
pyta swoje dziecko; Jasiu czy ty masz problem z narkotykami, ależ
skądże mama; żadnego, dzwonię i przywożą pod dom”. Sam już
jestem rodzicem, czym już tutaj epatowałem, nasza czteroletnia
córka zmusza nas do niemałego wysiłku, aby zaspokoić jej
ciekawość świata. Uczymy Michalinkę opisywania rzeczywistości
własnymi słowami, nie marnujemy żadnej okazji, ostatnio kiedy
wracaliśmy ze szpitala, gdzie odwiedziliśmy mamę i jej najnowszego
braciszka mogłem się wykazać, choć łatwo mi nie było. Dlatego
też martwi mnie poziom nauczania w szkołach i brak tak naprawdę
zainteresowania wychowaniem młodzieży.
Ja
jestem potomkiem wyżu demograficznego, czyli niejako, też jestem
wyżem i wtedy kiedy dorastałem władze Rzeczypospolitej dbały o
poziom wykształcenia aby dogonić Europę. Zaś z nadejściem nowej
ery ustrojowej przedsiębiorczy obywatele przewidując możliwość
niezłego zarobku zakładali uczelnie wyższe, każdy wykładowca
akademicki miał tyle godzin ile chciał, w tylu szkołach ilu
chciał, nie ma siły musiało się to odbić na jakości, czyli
poziomie wiedzy absolwentów, na których cześć zapewne
wyprodukowano nawet wódkę „Absolwent”.
Tak
w wakacje mnie napadło, nie wiedzieć czemu, żeby przypomnieć
sobie szkolne lata i oto co odkrywa moja pamięć. Moja szkoła
szkoła podstawowa, to dawna szkoła nr 18 na Skarpie i nr 2 na
Międzytorzu. Tej "18" nie za bardzo pamiętam, wiem, że
miałem blisko i jakoś w 4 klasie przeprowadziłem się na
Międzytorze bo tata dostał po wielu latach mieszkanie M-4, wtedy to
był luksus. Przeniosłem się do szkoły podstawowej nr 2 i to już
dobrze pamiętam. Moją wychowawczynią była bardzo sympatyczna Pani
Teresa Jakubowska, oddana uczniom, sympatyczna. Miło wspominam Panią
od biologii, chyba nazywała się Rutkowska, wymagającą Panią od
języka polskiego ... i Panią od matmy, która ostro nas trenowała,
ale z dobrym skutkiem. Szkoła średnia to już prawdziwe wyzwanie
edukacyjne. Uczęszczałem 5 lat do Elektryka, do 1. klasy
elektronicznej w Płocku. Świetni nauczyciele, Pani od matmy szalała
na lekcjach, już obowiązywała skala ocen od 1 do 6, czasem jakaś
"pała" wpadła ale wszystko było pod kontrolą. Z trwogą
wspominam właśnie matematykę, każda lekcja to był zawsze stres.
Każdy czuł respekt przed Matematyczką, potrafiła połowie klasy w
ciągu jednej godziny postawić same niedostateczne, ale pomijając
nasze stresy przynosiło to efekty. Maturę zdałem na 4 więc na
spoko to przeszedłem. Dopiero na studiach zostało to zweryfikowane,
że nie miałem z matmą problemów żadnych. Ale tak sobie myślę,
że nauczycielom się chciało nas uczyć, mieli stanowcze podejście
do uczniów, większy szacunek, tak jak i my mieliśmy szacunek do
nauczycieli. Było nas w klasie szkoły średniej 34 osoby, same
chłopaki i był spokój w szkole. Żadnego chamstwa, żadnych
narkotyków i innych głupot. Można było się bawić i uczyć z
uśmiechem na twarzy. Czasem zamiast na rekolekcje chodziliśmy na
wino do kolegi, do jego domu, zamiast do kościoła. Tu przypomina mi
się jak Dziadek mój nawiał:, że „dobrego knajpa nie zepsuje a
złego kościół nie naprawi”. Z tego co wiem z mojej szkoły
średniej większość osób pokończyła studia i każdy ma pracę.
Myślę, że to właśnie szkoła średnia najbardziej nas
ukształtowała. Kiedy już wyfrunęliśmy spod skrzydeł rodziców
szkoła nas przyjęła i właśnie wychowywała.
Tak
jak już wspomniałem mieliśmy ogromny szacunek do nauczycieli,
trzeba było być czujnym, kartkówka pojawiała się nawet na 1.
zajęciach z matmy po wakacjach. A teraz z tego co słyszę przez
pierwsze dwa tygodnie nowego roku szkolnego uczniom nie wolno
postawić jedynki, czy jak to tam się zwie. To jest śmieszne, kpina
ze szkoły. Kiedyś jak nauczyciel coś powiedział to było to
święte, nie było dyskusji, trzeba było naprawdę się napracować,
a już żeby coś ściągnąć na klasówce, to raczej niemożliwe.
Mieliśmy nawet ponad 30 godzin zajęć tygodniowo, a teraz widzę
więcej uczniów na mieście niż w szkole, ciągłe przerwy, ciągłe
wakacje. Już nawet jak jest matura próbna to uczniowie nie chodzą
do szkoły. Uczniowie ciągle tylko chodzą na korepetycje, to co
robią nauczyciele, że nie uczą? Ja nigdy nie byłem na
korepetycjach, jak dostałem lufę to był opieprz od starych, jakiś
zakaz i konieczność poprawy a gdzie tam korepetycje. Rozumiem
nauczycieli, że przy niby małych zarobkach i 18 godzinnym tygodniu
pracy muszą dorobić, nie winię ich, chociaż tak jak z lekarzami
można powiedzieć, że składali przysięgę i ich obowiązkiem jest
edukować, ale kapitalizm robi swoje. Zatem nie pozwólmy aby ziścił
się dwuwiersz Sztaudyngera: Zdolna jest czasem...
Twardy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz